Blog Jacky (od maja 2009)

Image Placeholder
25 kw.
1

Blog Jacky (od maja 2009)

 

Przyjechalam na studia...

Przyjechałam na studia z Kamerunu – Moje pierwsze kroki w Polsce      2009-10-05

W niedzielę byłam w kościele w Łodzi. Ten kościół jest ogromny, a najbardziej uderzyło mnie to, że w czasie “Ojcze nasz” wszyscy trzymają się za ręce. Wieczorem poszłam zobaczyć rozkład zajęć na ten tydzień. Mamy 5 godzin zajęć dziennie, a plan roczny obejmuje naukę polskiego, chemii i fizyki. W tym roku akademickim jest 12 grup składających się z co najmniej 12 osób każda. Niektóre grupy liczą 13 studentów lub więcej. W największej grupie jest 19 studentów.

Pierwszy dzień zajęć w Akademii Języka Polskiego w Łodzi   2009-10-06

Wczoraj, 5 października 2009 był pierwszym dniem zajęć w akademii języka polskiego w Łodzi. To dzień szczególny dla każdego z nas. Spóźnialscy tłoczą się, aby znaleźć swoją grupę i salę wykładową. Wszyscy zadają sobie mnóstwo pytań: jak to będzie, gdy naprawdę będę miał kontakt z językiem polskim? Czy dam radę nauczyć się tego języka, który uchodzi za trudny? Kto jest w mojej grupie? Czy znajdę w niej przyjaciół? Mówiąc krótko, jesteśmy zdenerwowani.   Tak właśnie zaczął się mój dzień. Ale w końcu uspokoiłam się. Wszystko poszło dobrze. Pierwsze zajęcia poświęcone były podstawowym pojęciom: formułom powitań, zwrotom grzecznościowym, przedstawianiu rzeczy i osób, tzn. jak odpowiedzieć na pytania “co to jest?” i “kto to jest?”, “jak się nazywasz?” itd. Mamy niesamowitego nauczyciela, który daje z siebie wszystko, abyśmy go zrozumieli. Słowa swoje ilustruje gestami, które wywołują u nas salwy śmiechu, ale które są konieczne, aby zapewnić między nami komunikację. I tak minął ten pierwszy dzień, dzień w którym dużo było śmiechu, radości z poznawania nowych ludzi i oczywiście nauki.   PS: zastanawiasz się może, po co mi nauka polskiego, skoro na blogu piszę po polsku? Tak naprawdę piszę po francusku, który jest językiem urzędowym w moim kraju, a moi polscy przyjaciele tłumaczą te wpisy na polski, żeby je umieścić na blogu.

 Poznajemy naszą szkołę w Polsce            2009-10-06

Drugi dzień zajęć nie był stresujący. Przecież tak naprawdę, już spotkaliśmy się wczoraj. Relacje między nauczycielami a studentami oraz między samymi studentami zostały nawiązane. W programie lekcji znalazły się liczebniki główne, ogólna zasada rodzaju męskiego, żeńskiego i nijakiego, zaimki wskazujące oraz dni tygodnia. Na ostatniej lekcji, profesor Slawomir RUDZINSKI oprowadził nas po akademii. Pokazał nam różne biura, do których będziemy mogli się zgłaszać w przypadku jakichkolwiek napotykanych problemów. Po zajęciach poszłam na zakupy do “Tesco”. To sklep, który znajduje się przy ulicy Kopcińskiego – nie jest bardzo duży, ale znajduję tam wszystko czego mi potrzeba zarówno jeśli chodzi o produkty spożywcze jak i kosmetyki. Nie było ładnie i padał deszcz. Musiałam zrezygnować ze spaceru, który miałam w planach i wróciłam do kampusa.

Zajęcia polskiego            2009-10-11

 Trwają zajęcia. A tymczasem, studenci dzielą się na różne kategorie. I tak mamy tych bardziej uzdolnionych, do których należą Afrykańczycy i Europejczycy a z drugiej strony tych mających gorsze predyspozycje, do których należą Arabowie i Azjaci, np. Mongolczycy. Najmniej zdolni wydają się Chińczycy i Wietnamczycy, dla których organizuje się dodatkowe zajęcia wyrównujące w piątki od 13:15 do 15:00. Jest im trudno. Wydaje mi się, że to z pewnością dlatego, że fonetyka ich języków jest inna. Dotyczy to zwłaszcza takich dźwięków jak “cz”,”sz”,”dz”,”rz”,”w”,”c”,”s”. W środę pokazano nam nasz pierwszy podręcznik napisany przez pana Sławomira Rudzińskiego, który jest zresztą naszym nauczycielem. Książka kosztuje 12 zł i nosi tytuł “Mini kurs języka polskiego dla obcokrajowców” Kupiliśmy go i korzystamy z niego od środy. Codziennie dołączają do nas nowi studenci. Załoga rośnie z dnia na dzień. W związku z tym trzeba tworzyć nowe grupy, do już istniejących grup przychodzą nowi studenci. W ubiegłym tygodniu moja grupa powiększyła się o 4 osoby. Kto wie, ile ich będzie w tym tygodniu? Wiele osób jeszcze nie dojechało, np. 4 osoby z Kamerunu, które mają przyjechać w najbliższą środę.

Życie w Polsce (studia w Łodzi)                2009-11-01

W ostatni poniedziałek, z okazji inauguracji roku akademickiego “2009/2010” zorganizowano koncert. Odbył się on na wydziale filozofii, który mieści się zaledwie kilka metrów od naszej akademii. Zgodnie z zamysłem promowania różnych kultur, dano szansę wszystkim tym, którzy chcieli się zaprezentować.   A jak wszyscy wiemy, możemy być w tej samej klasie, chodzić na te same zajęcia, ale nigdy nie będziemy mieć tych samych talentów. Wielu studentów zaprezentowało swoje uzdolnienia. A my odkryliśmy tego dnia ich, dotychczas ukryte talenty. Na początku, grupa młodych Polaków zaprezentowała bardzo piękny układ choreograficzny. Po nich, w bardzo dynamicznym tańcu wystąpili Angolańczycy i Kameruńczycy. Wszystko to było przerywane występami solowymi. Najpierw młoda Palestynka zaśpiewała utwór “My heart will go on” Céline Dion, chłopak z Jordanii zagrał piękną melodię na gitarze, a ostatnia osoba przedstawiła swoją interpretację pieśni włoskiego wykonawcy Andrea Bocelli „Con te partiro”. Było to popołudnie pełne śmiechu, muzyki, radosnych okrzyków, a przede wszystkim pełne przyjaźni.

Pierwsze święta w Polsce                2009-11-07

 Cóż za radość dla naszych zmarłych braci! Co czują, gdy widzą, że nawet gdy ich już wśród nas nie ma, cały czas nosimy ich w naszych sercach? I że dzięki naszym modlitwom, ci którzy są jeszcze w czyśćcu mogą zasłużyć na niebo.   Te myśli towarzyszyły mi w ostatnią niedzielę, w dniu Wszystkich Świętych. To naprawdę wspaniałe! Tego dnia każda polska rodzina udaje się na cmentarz z kwiatami i zniczami, które układa na grobach wszystkich członków rodziny oraz bliskich. To naprawdę zrobiło na mnie wrażenie. Myślałam jak zupełnie inaczej od tego, co widzę w Polsce, traktujemy groby naszych zmarłych w Kamerunie, jak szybko o nich zapominamy. To bardzo ważne pamiętać o tych, którzy umarli, i modlić się za nich. Ponieważ oni o nas nie zapominają i również wstawiają się za nami. To jest właśnie “Świętych obcowanie”.

Out of Africa                2009-11-11

Wielu Afrykańczyków, z różnych powodów, po studiach w Europie zostaje tutaj i kategorycznie odmawia powrotu do domu. Afryka ogólnie, a Kamerun w szczególności ciągle dalekie są od zrozumienia pewnych oczywistości.   Jak bardzo ważne jest, aby się rozwijać, poszerzać swoje horyzonty i zrozumieć w jak godnej pożałowania jesteśmy sytuacji   Weźmy przykład urzędników. Ci ostatni nie wiedzą, że siedzieć za biurkiem to tyle, co służyć swojemu bliźniemu. To oznacza, że są powołani, aby pomagać innym w dziedzinie, która należy do ich kompetencji, spełniać oczekiwania petenta. Niestety tak nie jest. Na pychę i egoizm nakładają się interesy plemienne, a co jeszcze gorsze, korupcja. Praca jest najmniej ważna. Gdy lepiej przyjrzymy się faktom, stwierdzamy po prostu, że Afryka jest wciąż niedojrzała. Aby mogła osiągnąć to, czego pragnie, a więc zapewnić sobie taki sam poziom życia jak na Zachodzie, trzeba jej jeszcze wieków.   Jacky

 Dobre wiadomości z domu                2009-11-26

 Dystans oddziela nas od domu i sprawia, ze zapominamy o naszych starych przyzwyczajeniach. Nie dotyczy to natomiast Kameruńczyków, tutaj w Łodzi.   W sobotę, 14 listopada, Kamerun pokonał Maroko w eliminacjach do najbliższych mistrzostw świata w piłce nożnej. Była to okazja do radości dla nas wszystkich zgromadzonych w “Studium”. Dzięki Bogu był weekend. Okrzyki jednych przyciągały innych i zrobiła się impreza. Lało się piwo, tańczyliśmy, a wszyscy inni studenci wychodzili z pokojów, aby zobaczyć co się dzieje. Można by się zastanawiać “Tylko z powodu zakwalifikowania się do mistrzostw świata są tak dumni?” Ależ nie, to dlatego że doszły do nas dobre wiadomości z domu…bo im dalej jesteśmy od domu, tym bardziej cierpi się z powodu złych wieści.

Zabójcze zimno             2009-12-14

 Co za tragiczny dzień! Wszyscy nowo przybyli Afrykanie krzyczą z prawa i z lewa i skarżą się na porę roku, która chyba zaczęła się dzisiaj. Czy damy radę przetrwać zimę czy też wszyscy umrzemy z zimna?   Ta zmiana pogody jest tak nagła jak ostra. W naszych głowach kłębi się mnóstwo myśli. Co za świat do góry nogami! Najpierw noc zapada o 16:00 a teraz to okropne zimno. Co się z nami stanie? Czy będziemy umieli to wszystko znieść tak jak Polacy czy inni Europejczycy?

Obyczaje bożonarodzeniowe w Polsce             2010-01-08

Sposób, w jaki obchodzi się Boże Narodzenie w Polsce skłania do refleksji.   Dla każdego obcokrajowca, praktykującego chrześcijanina obyczaje te pasują nie tyle do Bożego Narodzenia co do Wielkanocy. Obserwując te tradycje (dwanaście potraw, dzielenie się chlebem na pamiątkę ostatniej Wieczerzy, zwyczaj nie jedzenia mięsa w Wigilię Bożego Narodzenia) można sobie zadać pytanie czy jest jakaś różnica między Bożym Narodzeniem a Wielkanocą.   Jacky

Przedświąteczne świętowanie w Łodzi               2010-01-13

Boże Narodzenie to czas, w którym oddaleni ludzie zbliżają się do siebie (dzieci do rodziców i rodzice do dzieci, mąż do żony i odwrotnie), aby razem przeżywać tę chwilę, ale przede wszystkim, aby dzielić się Miłością, którą przynosi nam Zbawiciel Jezus Chrystus.   Z tego powodu, 16 grudnia, wiedząc, że nie będziemy wszyscy razem w Święta Bożego Narodzenia, w uniwersyteckim centrum konferencyjnym w Łodzi zorganizowano koncert. Śpiewaliśmy kolędy, tańczyliśmy i wspólnie (studenci i nauczyciele) spożyliśmy skromny posiłek. 2 dni później, zanim się rozjechaliśmy, każda grupa ze swoimi nauczycielami jeszcze raz miała swoją własną, polską, tradycyjną Wigilię. To było cudowne!   Jacky

Dziwne Święta w Polsce             2010-01-16

Boże Narodzenie w Polsce! Wszystko jest tak inne! Dla Polaków, Boże Narodzenie jest świętem rodzinnym. To zupełnie inaczej niż Kamerunie.   Dla Kameruńczyków to chwila, kiedy najwięcej się imprezuje. Po nabożeństwie w kościele, wychodzimy na zewnątrz, to znaczy bawimy się poza domem. Pije się i świętuje z przyjaciółmi w klubach, barach lub dyskotekach. I z tego powodu, nowo przybyli Kameruńczycy znowu bardzo źle się czuli. Zamknięte sklepy, dyskoteki, martwa cisza w szkole, ponieważ część uczniów wyjechała a inni spędzali święta w rodzinach. Było bardzo smutno. Każdy zastanawiał się, czy to rzeczywiście Boże Narodzenie.   Jacky

Czuwanie                       2010-02-17 Czuwanie

Dwa tygodnie temu, wspólnota kameruńska w Łodzi przeżywała śmierć ojca jednego z naszych przyjaciół.   Wczoraj, w łączności z jego rodziną w Kamerunie, zorganizowaliśmy z tej okazji czuwanie. Wszyscy przyjaciele byli przy naszym koledze i wszyscy składali mu kondolencje. To przyjacielskie ciepło pozwoliło mu odnaleźć uśmiech, który nie pojawiał się na jego twarzy od kilku dni.   Pozdrawiam Jacky   * Komentarz ojca Darka z Misji Kamerun: Dopowiem, że w Kamerunie w przeddzień pochowku odbywa się tzw. Veillée – czuwanie przy zmarłym, oczywiście z tańcami ludowymi jak również przy piosenkach pobożnych, które rzadko są smutnawe, a raczej też nadają się do tańca. Tańczy się, zatem całą noc, i pije co jest do picia. Najbliższa rodzina dostaje coś do przekąszenia.   Aby wytłumaczyć o co chodzi z tymi czuwaniami, zacytuje fragmencik artykułu Małgorzaty Szupejko pt. „Dlaczego Afryka” z grudniowego numeru miesięcznika ZNAK: „Afrykanie mają swoich “żywych zmarłych”, gdyż dla większości ludów afrykańskich śmierć nie jest unicestwieniem życia. Pamięć o zmarłych, a także o ich szlachetnych postawach i czynach jest przechowywana przez żyjących krewnych, dla których oni z kolei są moralnym wsparciem, pomocą i doradcami w trudnych sprawach życiowych. Dzięki wierze w tę więź, śmierć naturalna odbierana jest jako przejście w inny wymiar życia. Samotna śmierć i brak należycie odprawionego obrzędu pogrzebowego mogą spowodować przerwanie tej więzi.”

 

Wizyta w ZOO – pierwszy raz zobaczyłam żyrafę w Polsce!    2010-05-19

Aby oderwać się trochę od nauki postanowiłyśmy z trzema koleżankami z akademika (a wszystkie akurat Afrykanki) wybrać się w Łodzi do zoo. Nie byłoby w tym pewnie nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że wszystkie 4 pochodzimy z Afryki, a dopiero dziś zobaczyłyśmy po raz pierwszy w życiu afrykańskie zwierzęta!! I to gdzie?! W europejskim kraju – w Polsce!!   Wielu Polaków nie posiada się ze zdumienia, gdy mówię, że dopiero tu po raz pierwszy zobaczyłam na żywo słonia czy żyrafę. Gros ludzi ma wyobrażenie, że mieszkając w Afryce widzi się te zwierzęta na co dzień. Tymczasem wszystkie cztery pochodzimy z takich regionów kontynentu, że mieszkańcy raczej przetarliby oczy, gdyby zobaczyli przechadzające się nieopodal słonie czy zebry 🙂 Nasza wyprawa do zoo była dość niecodzienna z jednego jeszcze powodu: otóż wszystkie cztery rozmawiałyśmy ze sobą w języku polskim, ponieważ…to jedyny język, w którym względnie umiemy wszystkie się porozumieć. Dwie koleżanki (z Nigerii i z Ghany) są anglojęzyczne i nie znają francuskiego, który jest z kolei językiem urzędowym w Kamerunie, z którego pochodzę i w Kongo, skąd pochodzi czwarta uczestniczka naszej wycieczki (my z kolei nie znamy angielskiego). Sądząc po reakcjach mijających nas osób musiałyśmy stanowić ciekawy obrazek z naszą polszczyzną, która jednak nie jest jeszcze doskonała (uczymy się tego języka dopiero od kilku miesięcy). Przypominam, że wpisy na mój blog są tłumaczone na j. polski (ja osobiście piszę je w j. francuskim). Dla nas to normalne, że na co dzień w akademiku czy w szkole w Łodzi porozumiewamy się w j. polskim tak, jak umiemy (bo jak inaczej w tej „wieży Babel”, gdzie są i Azjaci, się odnaleźć?). Dla Polaków patrzących na nas z boku był to jednak chyba obrazek dość komiczny. Każdy, kto nas usłyszał mówiące po polsku, od razu skupiał na nas swoją uwagę. Były to jednak reakcje sympatyczne i życzliwe, a ludzie często się do nas uśmiechali. Jeśli chodzi o język polski, to z dumą muszę w sumie powiedzieć, że z dnia na dzień wyraźnie coraz więcej umiem. Znajomi Polacy mówią wręcz, że radzę sobie z językiem zadziwiająco dobrze. Ja osobiście z jednej strony też wprawdzie widzę, że j. polski „wchodzi” mi łatwo i nieskromnie zaznaczę, że jestem jedną z najlepszych w grupie, a testy z polskiego zaliczam przeważnie na piątki. Jednak z drugiej strony ciągle trochę krępuję się mówić w j. polskim, szczególnie w większej grupie Polaków. Gdy jadę tramwajem lub autobusem i widzę, że dzwoni do mnie ktoś, z kim będę musiała rozmawiać po polsku, zazwyczaj nie odbieram i oddzwaniam później, kiedy nikt dookoła mnie nie słyszy – mniej się wtedy stresuję! Trochę inną rzeczą jest zaliczyć test z języka, a inną posługiwać się nim swobodnie w codziennej rozmowie. Ale najważniejsze, że z każdym dniem jest o krok do przodu!:)

Egzamin na studia już tuż-tuż!                2010-05-25

Ostatnio mam bardzo dużo zajęć i mało czasu wolnego. Jest dużo nauki, trochę testów na bieżąco, a przede wszystkim zbliża się już dużymi krokami główny egzamin, od którego wszystko zależy – czy dostanę się na wymarzone położnictwo, czy nie…   Uczenia się jest dużo: egzamin będzie z fizyki, chemii i biologii – oczywiście po polsku!! Już te 3 przedmioty same w sobie wymagają dużo czasu na naukę, a jeszcze dla mnie jako cudzoziemki to podwójna trudność, bo w obcym dla mnie języku. Z fizyką i biologią daję sobie radę, ale mam trochę problemów z chemią; niektóre zagadnienia są dla mnie bardzo trudne. Od niedawna jednak mam korepetycje z tego przedmiotu z bardzo wyrozumiałą Panią Profesor i pod jej skrzydłami zawiłe do tej pory dla mnie rzeczy zaczynają mi się rozjaśniać. Jednak cały czas trochę materiału mam do nadrobienia. Bardzo zależy mi na zdaniu tego egzaminu i dostaniu się na studia i robię, co mogę, by dobrze się do tego przygotować. 19. lipca nastąpi chwila prawdy. Wtedy właśnie będzie egzamin (100 pytań testowych). Trzymajcie za mnie kciuki – apel do wszystkich życzliwych! 🙂

Lato pilnie poszukiwane!               2010-05-31

Ostatni dzień maja…Czyli w Polsce według kalendarza wiosna w pełni (wręcz lato za pasem), a tu tak zimno!!   Przyzwyczaiłam się już wprawdzie do innych temperatur niż te, które na co dzień były w Kamerunie, ale chciałabym, żeby już było tak prawdziwie ciepło. I tu pogoda taka nieprzewidywalna: jednego dnia potrafi kilka razy zerwać się prawdziwa ulewa, po czym po kilku minutach wychodzi słońce. I jak tu się ubrać?:) Czekam z niecierpliwością na lato, a wraz z nim na moje ulubione owoce, czyli czereśnie i truskawki (te drugie już się pojawiają!), które w Polsce w zeszłym roku jadłam po raz pierwszy w życiu! Uwielbiam je!! Ale też wraz z nadejściem lata czeka mnie w tym roku dużo ważnych wydarzeń i zmian: 19. lipca egzamin na studia, następnie pełne napięcia oczekiwanie na wyniki i – gdy wszystko dobrze pójdzie – przeprowadzka do Poznania. Będzie to dla mnie gorący w obu znaczeniach okres! Oby w obu znaczeniach – zwłaszcza w tym „meteorologicznym”! 🙂

Hojne i otwarte serca Polaków             2010-06-08 hojne i otwarte serca polakow

W tygodniu nauka, nauka, nauka… Na weekend, jak każdego tygodnia w ostatnim czasie, jadę do Poznania, żeby pomóc przy kwestach na rzecz Misji-Kamerun. Na zdjęciu: podczas jednej z takich zbiórek – ojciec Dariusz, Agata (jedna z członków Stowarzyszenia) i ja.   Mniej więcej od marca co tydzień gościmy z ojcem Darkiem (który przebywa obecnie na urlopie w Polsce) i członkami Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci Słońca w różnych poznańskich parafiach, które organizują kwesty na rzecz naszej misji i zapraszają nas do siebie w kolejne soboty i niedziele. Po Mszach rozdajemy ulotki informacyjne na temat misji, a ojciec Darek wygłasza w tych parafiach kazania opowiadając o pracy misyjnej i o życiu w Kamerunie. Cieszę się, że mogę w ten sposób pomóc tym, którym nie wiedzie się dobrze w moim kraju i którzy bardzo potrzebują pomocy z Polski. Polacy są bardzo hojni i serdeczni. To piękne, że mają tak otwarte serca i są gotowi do pomocy. Prawie każdy dorzuca swoją „:cegiełkę” do koszyka – daje tyle, ile może – nawet, jeśli ma niewiele. Zdarzało się kilkakrotnie podczas zbiórek, że ktoś nie miał przy sobie pieniędzy i tak ubolewał nad tym, że nie może nam pomóc, że szedł do domu po pieniądze i specjalnie cofał się do kościoła, żeby trafić na kwestę po kolejnej Mszy. To wzruszające, jak ci ludzie cieszyli się, że nas jeszcze zastali i że mogli włączyć się do pomocy w dzieło misyjne! Szczególnie ciepło wspominam parafię na os. Lecha, w której ojciec Darek gościł już kilkanaście lat temu i z której wielu ludzi zdecydowało się wtedy na „adopcję na odległość”. Teraz, gdy o. Darek zawitał tam znowu (a ja po raz pierwszy), wielu ludzi podchodziło do nas i pytało o swoich „podopiecznych”, których wspomagają finansowo i w modlitwie aż do tej pory. Były to bardzo radosne i przyjazne rozmowy – w wielu przypadkach znałam dobrze dzieci, o które nas pytano. Właściwie część tych „dzieci” to już dorośli (również i studenci). Mogliśmy więc przekazać bieżące informacje o nich: co robią, jak się uczą, jak żyją. To takie niesamowite: przed polskim kościołem w zwyczajny dzień nagle usłyszeć z ust obcych ludzi nazwiska i imiona osób, które dobrze znam, a które są tak daleko…! To tak, jakby kawałek mojego kameruńskiego świata przeniósł się na chwilę na to poznańskie osiedle… Ci ludzie tak bardzo cieszyli się z usłyszanych wieści na temat „swoich” afrykańskich dzieci, przekazywali pozdrowienia – czuło się, że o ile tak bardzo są od nich oddaleni geograficznie, o tyle z kolei sercem są przy nich bardzo blisko!! Te kwesty to dobra okazja do bezpośredniego kontaktu z tyloma obcymi ludźmi, z którymi na co dzień nie będzie miało się kontaktu, a którzy nieraz zapadną w pamięć na dłużej. Bo czasem podejdą, aby zagadnąć, o coś zapytać, czy życzyć powodzenia. To bardzo miłe… Szczególnie zapadła mi w pamięć sytuacja, jaka miała miejsce przed kościołem pod wezwaniem św. Antoniego z Padwy w Szczecinie (jedyna zbiórka poza Poznaniem w tym roku). Podeszła do mnie mała dziewczynka (może 4 lub 5 lat) i z rozbrajającą szczerością wyznała: „Ojej!! A ja jeszcze nigdy w życiu nie widziałam prawdziwej Murzynki!!” To było niesamowite! W jej oczach i na całej buzi wręcz wymalowane było szczęście, że oto właśnie wreszcie ma okazję zobaczyć PRAWDZIWĄ MURZYNKĘ! 🙂 Dziewczynka była przeurocza w swej bezpośredniości!! 🙂 Na pewno zostanie mi też głęboko w pamięci niezwykle miłe wspomnienie z kwesty, która miała miejsce w miniony weekend. Tym razem zbieraliśmy pieniądze na naszą misję w parafii pw. Świętych Aniołów Stróżów w Poznaniu na os. Kosmonautów. Gdy tak stałam sobie i kwestowałam po jednej z Mszy, podeszła do mnie pewna pani, która wyszła właśnie z kościoła, poprosiła męża, aby zdjął jej bransoletkę z ręki, po czym sama …założyła tę bransoletkę osobiście na moją rękę mówiąc, że to podarunek na szczęście. To był prawdziwie spontaniczny gest wypływający prosto z serca!

Wracam myślami do pierwszego dnia w Polsce…         2010-06-22

Ostatnio trochę chorowałam. Dopadła mnie grypa i nie chodziłam na zajęcia, żeby nikogo nie zarazić. Miałam zatem więcej czasu na nadrabianie zaległości z chemii, bo do egzaminu zostało tak niewiele czasu (to już 19. lipca)…! Nawet nie wiem, kiedy ten rok minął. Przecież dopiero z drżącym sercem wyruszałam z mojego Kamerunu do nieznanego wtedy dla mnie świata, czyli do Polski. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj.   Był maj 2009… Nigdy wcześniej nie leciałam samolotem i bałam się ogromnie, czy dane mi będzie bezpiecznie dotrzeć do celu mojej podróży. Wznosząc w myślach ku niebu (a ono przecież tuż obok mnie, bo za oknem!!) cały wieniec gorących modlitw o szczęśliwy lot czułam, jak kotłują się w mojej duszy skrajne emocje związane z perspektywą zetknięcia się za kilka godzin z zupełnie innym światem. Z zupełnie inną rzeczywistością niż ta, którą znam…W jednym zakamarku mojego serca tliła się wiara i ogromne nadzieje, w drugim czyhały obawy. Nadzieje i wiara mówiły mi, że ta podróż i jej główny cel (studia) to dla mnie przepustka do lepszego życia, a obawy nasuwały mi pytania o to, jak zostanę przyjęta przez mieszkańców kraju, w którym będę mieszkała przynajmniej przez najbliższe 7 lat, czy zdołam się zaaklimatyzować, czy sprostam czekającym mnie wyzwaniom, jakich ludzi spotkam na swej drodze, jak przeżyję w tym zimnym klimacie i czy będę w stanie nauczyć się trudnego języka polskiego. Ojciec Darek, który leciał ze mną, z właściwym sobie rodzajem poczucia humoru „pokrzepiał” mnie, że język polski jest nie do nauczenia, a zimy w Polsce są takie, że umrę szybko przez zamarznięcie i moje ciało trzeba będzie transportować do Kamerunu. Te żarty rozładowały trochę moje napięcie. Wreszcie wylądowaliśmy. Maj to ponoć w Polsce już prawie lato, tymczasem wraz z pierwszym powiewem polskiego powietrza przeniknęło mnie przeraźliwe zimno. Skoro tak wygląda polskie lato, to może wcale nie ma co się śmiać z tego transportu mojego ciała z powrotem do Afryki, gdy zawita tu sławna polska zima…? Rozejrzałam się wokół siebie. Polacy najwidoczniej nie uważali, że jest szczególnie zimno, bo w większości mieli na sobie cienkie bluzy lub sweterki i nikt nie sprawiał wrażenia, że marznie, a gdzieniegdzie można było nawet dostrzec osobników w bluzkach czy koszulach z krótkimi rękawami (!). Trzęsąc się z zimna chłonęłam uważnie wzrokiem kalejdoskop migających mi przed oczami białych twarzy próbując odczytać z nich, czy ich właściciele są przychylnie do mnie nastawieni i czy wzbudzam zdziwienie moim kolorem skóry. Bilans rysował się optymistycznie: z każdą białą twarzą bacznie rejestrowaną przeze mnie narastało w moim sercu krzepiące poczucie, że znajdę tu życzliwe dusze. Nie czułam się w sumie aż tak mocno wyobcowana, ponieważ otuchy dodawał mi ojciec Darek – pomagała mi już sama jego obecność oraz fakt, że mam do kogo odezwać się po francusku. Bo wśród tego polskiego miejskiego gwaru czułam się trochę dziwnie: do moich uszu docierały raz po raz strzępki obco brzmiących rozmów i dźwięki słów, których znaczenia nie rozumiałam. Ten dzień prędko mnie wyczerpał ilością niecodziennych wrażeń i z głową pełną rozmaitych nieuporządkowanych jeszcze myśli zasnęłam. Zasypiałam jednak kołysana błogim poczuciem i głęboką wiarą w to, że będzie mi w tym kraju dobrze i że bratnie dusze można spotkać w najdalszym nawet zakątku świata, bez względu na narodowość, rasę i barierę językową. Tak myślałam wtedy i dzisiaj już wiem, że się nie myliłam. Czuję się w Polsce naprawdę dobrze, a to właśnie w dużej mierze dzięki owym bratnim duszom, które dane mi było spotkać na mojej drodze w tym coraz mniej obcym już dla mnie kraju.

Moje wakacje jeszcze nie nadeszły…                    2010-06-30

Większość uczących się w Polsce ma już swoje zasłużone wakacje i oddaje się błogiemu odpoczynkowi po miesiącach nauki. Dla mnie to teraz czas wzmożonych przygotowań do egzaminu na studia, który będę zdawała 19. lipca.   Jeszcze niedawno to była taka odległa data… A tymczasem to już za 3 tygodnie!!! Uczę się, kiedy mogę i gdzie mogę, nawet w autobusie. Czasu zostało niewiele, a nauki jest jeszcze dużo, mimo że uczyłam się na bieżąco. Najbardziej sen z powiek spędza mi chemia, ale i tak jest już lepiej niż kilka miesięcy temu. Chodzę na korepetycje, rozwiązuję różne testy na zajęciach oraz uczę się jej też sama. Boję się jednak, że zadania na egzaminie mogą mnie niemile zaskoczyć, że mogę spotkać się z czymś, czego akurat się nie douczyłam lub że coś pomylę. W przypadku biologii i fizyki nie mam takich obaw. Pozostaje mi jednak mieć nadzieję, że czas, jaki poświęcam nauce chemii będzie wprost proporcjonalny do ilości prawidłowych odpowiedzi na arkuszu egzaminacyjnym 🙂

Jak dobrze zrobić sobie przerwę w nauce…                2010-07-06

Bardzo już potrzebowałam trochę odskoczni od nauki, dlatego wybrałam się ze znajomymi na kręgle.   Pomyślałam, że skoro pozaliczałam ostatnio pozytywnie testy, jakie mieliśmy na bieżąco na zajęciach, to w ramach nagrody pozwolę sobie na beztroskie popołudnie. Po raz pierwszy w życiu miałam okazję zagrać w kręgle dwa miesiące temu w Poznaniu i tak bardzo mi się ta rozrywka spodobała, że w miarę możliwości będę się starała grać częściej. Byłam zaskoczona, że tak dobrze mi szło, mimo że był to mój zupełny debiut! Teraz w mojej 4 – osobowej drużynie zajęłam pierwsze miejsce!!:) Tak sobie porównuję moje życie, jakie wiodłam w moim kraju i jakie mam teraz…Tu w Polsce żyje mi się zupełnie inaczej niż w Kamerunie. W moim kraju całkiem odmiennie wyglądał mój zwykły dzień. Miałam mało czasu wolnego i mało rozrywek. Zazwyczaj wstawałam przed 6.00. Aby dojść do szkoły, pokonywałam codziennie 7 km pieszo w jedną stronę. Gdy wychodziłam o 7.00 rano, wracałam około 17.00. W czasie, gdy nie byłam w szkole lub w drodze do niej, uczyłam się lub pomagałam w codziennych pracach w sierocińcu: w praniu (ręcznym!), w uprawie pola (maniok, kukurydza, orzeszki ziemne), w sprzątaniu, w przygotowywaniu posiłków i w opiece nad młodszymi dziećmi. W Polsce pomimo dużej ilości nauki czas upływa mi bardziej beztrosko, mam więcej czasu na rozrywkę i relaks. Mam czas, aby wybrać się od czasu do czasu na koncert czy do kina. Wiele sposobów spędzania wolnego czasu poznałam dopiero tu, w Polsce. Po raz pierwszy miałam na przykład na nogach łyżwy. Nie, nie – jeszcze nie jeździłam po lodzie! Na razie robiłam tylko próby utrzymania równowagi …na parkiecie w pokoju:) Ale zimą odważę się chyba wyjść na lodowisko! 🙂

Końcowe odliczanie                          2010-07-18

Czas płynie nieubłaganie. Wydaje mi się, jakbym dopiero co przyjechała do Polski i jakbym dopiero co zaczynała naukę w Łodzi. A tymczasem mój roczny kurs języka polskiego dla cudzoziemców dobiegł końca. Za 24 godziny nastąpi ta najważniejsza próba: EGZAMIN NA STUDIA!!!   Bardzo się denerwuję… Przez cały ten tydzień odliczam czas, jaki został jeszcze do 19. lipca do godz.8.30. No i to …już jutro! Dokładnie za 24 godziny będę siedziała w sali egzaminacyjnej i będę czekała na arkusz z testem. Mam poczucie, że w pełni wykorzystałam czas, aby się do tego dobrze przygotować (na pewno bardzo się starałam), ale i tak stres jest ogromny! Myślę o jutrzejszym dniu z ogromnym niepokojem – tak bardzo chciałabym już mieć to za sobą!! Muszę jakoś opanować te nerwy, żeby jasno myśleć w ciągu jutrzejszych czterech godzin trwania egzaminu – od tego bardzo wiele zależy! Gorąca prośba do tych, którzy przeczytają ten wpis dzisiaj: proszę o krótką choć modlitwę w intencji dobrze zdanego przeze mnie egzaminu – to dla mnie bardzo ważne…

I wakacje dobiegły końca…                                  2010-08-27 I wakacje dobiegly

 

 

 

Mijające już wakacje były dla mnie bardzo intensywnym czasem.   Po egzaminie 19.lipca przeprowadzka z Łodzi do Poznania, starania o szkołę (niestety, na położnictwo w tym roku nie udało mi się dostać i będę próbowała za rok), załatwianie formalności no i kilka krótkich wyjazdów. Sytuacja ze szkołą, którą mam lada moment rozpocząć, jeszcze do dzisiaj była niepewna, ponieważ oczekiwałam na dodatkowe dokumenty z mojego kraju. Teraz wygląda na to, że wszystko jest na prostej drodze. Pozdrawiam ciepło i wakacyjnie wszystkich, którzy czytają mój blog i teraz, kiedy sytuacja jest raczej stabilna i wiem, na czym stoję, obiecuję regularne powakacyjne wpisy.

 

slub mojej kolezanki

Ślub mojej koleżanki z Kamerunu w kościele oo.Dominikanów w Poznaniu          2010-08-31

Wczoraj moja koleżanka z Kamerunu, Marie, którą poznałam w Studium Języka Polskiego w Łodzi, miała ślub. Miałam zaszczyt być świadkiem pary młodej.   Ślub Marie i Andrzeja (Polaka) odbył się wczoraj, czyli w poniedziałek, w kościele oo.Dominikanów w Poznaniu. Pomimo, że Marie dość dobrze zna język polski, najważniejsze momenty uroczystości odprawiane były w dwóch językach: polskim i francuskim. Ślubu udzielał parze młodej ojciec Dariusz Godawa, którego pobyt w Polsce powoli dobiega końca. Zupełnie inaczej odbywają się śluby w Kamerunie: są głośne śpiewy, ludzie tańczą i wydają chóralne okrzyki radości. Tu było bardzo spokojnie i raczej poważnie, choć ojciec Darek wywołał kilka razy salwę śmiechu uwypuklając oraz zręcznie z właściwym sobie humorem komentując właśnie owe różnice. Gości była raczej mała garstka, ponieważ rodzina Marie i jej bliscy ze względu na dużą odległość, a tym samym długą i kosztowną podróż, nie mogli przybyć do Polski (nad czym zresztą bardzo ubolewali), a z kolei Andrzej, czyli pan młody pochodzi spod Wrocławia, dlatego z jego strony zjawiła się ściśle najbliższa rodzina. Była też między innymi koleżanka Marie z Ukrainy (państwo młodzi poznali się właśnie na Ukrainie). Po ślubie poszliśmy wszyscy wraz z fotografem na sesję zdjęciową w plenerze, czyli najpierw do parku nieopodal kościoła oo.Dominiaknów, a następnie przed fontannę naprzeciw Opery. Po bogatej i długiej sesji zdjęciowej udaliśmy się wszyscy pieszo (13 osób) na przyjęcie weselne do restauracji greckiej na Plac Wolności wzbudzając po drodze nie lada zainteresowanie 🙂

Smutny los dzieci w Kamerunie                          2010-09-13 smutny los dzieci

W przeciwieństwie do rodziny europejskiej, która ma ograniczoną liczbę dzieci w zależności od możliwości finansowych i w zależności od sił, jakie mają rodzice, aby zatroszczyć się o swoje potomstwo, zapewnić mu wykształcenie i opiekować się swymi pociechami, aż staną na własne nogi, rodzina afrykańska, mówiąc na przykładzie Kamerunu, jest bardzo liczna; zwłaszcza wśród biednych.   Nie na darmo mówi się u nas, że „łóżko biednego jest bardzo płodne”. Rodzice nie martwiąc się o przyszłość swych dzieci, płodzą ich tyle, ile mogą. Dla nich to bogactwo, mieć dużo dzieci. Sposób myślenia rodziny z dziesięciorgiem dzieci jest taki: tak, mamy co prawda 10 gąb do wyżywienia, ale przede wszystkim mamy 20 rąk do pracy! Dzieci pracują w Kamerunie od najmłodszych lat, nie oszczędza się ich i nie rozpieszcza tak jak w Europie. Ponadto o bogactwie świadczy też ilość córek: im więcej się ich ma, tym jest się zamożniejszym, ponieważ owe córki będą w przyszłości „dotowane” przez przyszłych małżonków. Taka jest właśnie u nas mentalność…A później widzi się dzieci umierające z głodu, bez widoków na kształcenie się, a czasem nawet pozbawione opieki zdrowotnej . Okropna bieda! A gdy w końcu ma się dosyć i zbyt późno uświadomi sobie problem, znika się gdzieś w świecie, pozostawiając swoje dzieci na smutnej łasce losu, bez przyszłości. Dlaczego to wszystko? W czym zawiniliśmy?

 

Coraz większe wyzwania                            2010-10-20

Po całym tym czasie, odkąd przebywam w Polsce, mogę teraz śmiało powiedzieć, że w pełni już się tu zaaklimatyzowałam.   Od października 2009 do lipca 2010 większość czasu spędzałam w Łodzi, gdzie uczyłam się języka polskiego i gdzie miałam wielu przyjaciół z Kamerunu. Ciągle czułam się trochę jak w domu mówiąc codziennie po francusku. Po przeprowadzce do Poznania rozpoczęłam we wrześniu naukę w szkole medycznej, gdzie jestem jedyną Afrykanką wśród samych Polaków. Muszę więc zapomnieć o francuskim i mówić tylko i wyłącznie w języku polskim, który w gruncie rzeczy nie jest czystym polskim, ponieważ nie posługuję się nim jeszcze zupełnie swobodnie. Muszę przyznać, że jest trudno, ale pomimo tego podoba mi się w tej szkole; muszę po prostu więcej się uczyć i starać się lepiej mówić, jeśli chcę być zrozumiana. Wybrałam kierunek „opiekun medyczny” i w naszej grupie jest nas prawie 30. Przez dwa tygodnie września mieliśmy z naszym wykładowcą z psychologii cztery seanse integracyjne, które pozwoliły nam lepiej się poznać. Bardzo dobrze czuję się w tej szkole mając bardzo miłych i wyrozumiałych kolegów i nauczycieli. Jacky

Szare barwy starości                             2010-10-29

Starość to taki okres życia, gdzie człowiek staje się znowu dzieckiem i potrzebuje bardziej naszej pomocy; okres, kiedy jest się najbardziej samotnym na świecie, ponieważ straciło się bliskie sercu osoby (męża lub żonę), a dzieci mieszkają daleko. To również taki czas, w którym o wielu rzeczach człowiek już zapomina.   Mijają 3 tygodnie, od kiedy rozpoczęliśmy praktyki w Domu Pomocy Społecznej i jestem naprawdę zszokowana widząc, jak dobra jest opieka nad tymi starszymi ludźmi. Wracam zawsze z praktyk dumna z tego, że pomagam tym ludziom (w większości samotnym), ale także ze łzami w oczach, kiedy pomyślę,jak u nas w Kamerunie traktuje się starych ludzi. Uważam, że przyspiesza się ich śmierć, wcześniej ich opuszczając. Pamiętam, że jednego dnia ojciec Dariusz w czasie jednej z wizyt do chorych i starszych osób, musiał wchodzić przez okno, aby dać komunię pewnej starszej pani, ponieważ jej rodzina zamknęła ją od zewnątrz w domu.

Niepełnosprawni w Afryce                                  2010-11-30

W jakim świecie żyją jeszcze ludzie w Afryce? Czy nadejdzie dzień, kiedy dorównamy rozwiniętym krajom?   O większości krajów afrykańskich mówi się “kraj na drodze do rozwoju”. Nie wiem, czy doczekamy któregoś dnia owego rozwoju i czy zmieni się tam polityka. Przez całe moje życie zawsze słyszałam, że niepełnosprawni (niewidomi, kalecy) są osobami do niczego; skazani są najczęściej na żebractwo, co obserwujemy na co dzień na ulicach afrykańskich miast. Ci ludzie zdani są tylko na łaskę i niełaskę innych, często przypadkowych przechodniów. Tu, w Europie, w Polsce, widzę, że ci ludzie są jak my, zdrowi: potrafią wiele rzeczy, zdolni są, by studiować, pracować, a nawet robić takie rzeczy, których my, zdrowi, nigdy nie bylibyśmy w stanie dokonać. U nas, w Afryce, niepełnosprawni skazani są na całkowite odrzucenie i wykluczenie ze społeczeństwa, państwo się nimi w ogóle nie interesuje. Tu, w Polsce, w Europie, opracowuje się specjalne programy, powoływane są specjalne instytucje, aby tym ludziom pomóc, umożliwić im normalne życie, uświadomić im ich wysoką wartość i przywrócić na łono społeczeństwa. W jaki sposób Afryka mogłaby zmienić swoje postępowanie i swój stosunek do niepełnosprawnych??

Życzenia świąteczne                                2010-12-23

Wesołych świąt Bożego Narodzenia!   Z okazji swiąt Bożego Narodzenia pragnę życzyć wszystkim czytającym blog i wspierającym Misję-Kamerun wiele błogosławieństwa Bożego, wszelkiej radości i pięknie przeżytych świąt! Jacky

 

Idę na studia położnicze do Kalisza    2011-08-29

jacky wychowanka “Od października będę się uczyć w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Kaliszu na specjalności położnictwo.”   “25 sierpnia byłam zawieźć tam część dokumentów oraz obejrzeć szkołę i miasto. Nigdy przedtem nie byłam w Kaliszu. Wywarł na mnie niezwykle miłe wrażenie. To bardzo przyjemne i przytulne miasto. Ma uroczą Starówkę, a ulice w centrum są o wiele węższe niż np. w Poznaniu, Warszawie czy Łodzi. Właśnie te wąskie ulice i przylegające do siebie niskie budynki sprawiają, że Kalisz wydaje się bardzo przytulny. Mam przeczucie, że będzie mi się tam dobrze mieszkało. Sama szkoła jest bardzo ładna, zadbana i dość przestrzenna. Dowiedziałam się, że uczy się w niej również kilkoro cudzoziemców, m.in. z Kongo, z Mongolii i z Bułgarii. Myśl ta dodała mi trochę otuchy, że nie będę jedyną studentką innej narodowości.”   Jacky

cd.: „Od października rozpoczęłam naukę w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Kaliszu, na wydziale położnictwa. Moje studia odbywają się w przyjaznych warunkach i nie miałam żadnego problemu z adaptacją. Jest nas tylko 11 dziewczyn na pierwszym roku położnictwa. Mamy bardzo dobre relacje i wspieramy się nawzajem. Dziewczyny są wyjątkowo sympatyczne i często mi pomagają. Wszyscy, łącznie z nauczycielami, upewniają się, że dobrze zrozumiałam, pamiętając, że jestem obcokrajowcem. W czasie zaliczeń, dają mi nawet więcej czasu niż pozostałym studentkom ze względu na to, że jest mi trudniej niż innym pisać po polsku. Oprócz bariery językowej, która wciąż jest dla mnie pewnym utrudnieniem, czuję się tu bardzo dobrze traktowana, co ułatwia mi pobyt w tak dalekim kraju i pomaga mi zapominać o różnych problemach.”

 

Categorised in:

Możliwość komentowania jest wyłączona.