Marianna z Krakowa świadectwo

17 lut
0

Marianna z Krakowa świadectwo

MARIANNA Z KRAKOWA
Studentka UJ
Lipiec i sierpień 2006 spędziłam na misji o. Darka w Bertoua, realizując tym samym jedno z większych życiowych marzeń – Afrykę. Wylądowałam na Czarnym Lądzie nie wiedząc jeszcze w jakim charakterze przyjdzie mi pracować (z korespondencji mailowej prowadzonej z o. Darkiem wiedziałam tylko, że będzie to praca mniej lub bardziej z dziećmi… “coś Ci tu wymyślimy na miejscu, roboty jest sporo” – pisał o. Darek;-). Na miejscu, ojciec objawił, że widzi mnie w roli nauczycielki swoich pociech, jako że większość maluchów niezupełnie radzi sobie z czytaniem i pisaniem, część powtarza klasę, a czas wakacji jak wszystkim wiadomo całkiem pożytecznie wykorzystać można… To tak tytułem krótkiego wstępu. Zachęcona przez o. Darka pomyślałam zamieścić tu to i owo; trochę wrażeń z pracy z dziećmi, trochę afrykańskich przygód i opowiastek. Nie będzie to obraz całościowy i do miana takiego nie pretenduje. Będą to po prostu fragmenty wspomnień z dziennika, który pisałam w Afryce. Od początku zatem. Najpierw o podróży słów kilka, no bo przecież o podróży być musi… 1 VII 2006, sobota… Pierwszy pełny dzień na Czarnym Lądzie. Podróż właściwie bez przygód szalonych i specjalnych niespodzianek. Okęcie- Bruksela- Yaounde. Niecałe 9 godzin. Lot spokojny i cudownie jednostajny. Niezwykłe: tak gwałtowna i dynamiczna zmiana w czasoprzestrzeni a dokonana tak delikatnie, niemal niepostrzeżenie… Sahara z lotu ptaka całym światem wydaje się być, sprawia, że cała wokół przestrzeń na złoto-czerwono świeci, na chwilę można zapomnieć, że jest jeszcze jakieś “dalej”, a jednak… dalej góry, gór morze, las tropikalny i… lądowanie. Na lotnisku w Yaounde jakoś tak też się bez zawirowań większych obeszło; ani się bagaż nie zgubił (a podobno tutaj lubi), nawet nikt nas specjalnie przeszukiwać nie chciał. Ciekawe… przygotowana na przygody (na piersi – idąc za radą ojca – zawiesiłam duży krzyż zdjęty w pośpiechu znad łóżka w Krakowie jeszcze – to na ewentualność kłopotów z odprawą, bo do misjonarzy trudniej się przyczepić…;-)), uwierzyć nie mogłam, że to taka bułka z masłem, dokładna po prostu kontrola papierów, ot i co. No i z o. Darkiem spotkanie (on chyba też nie wierzył, że nam wszystko tak gładko pójdzie…:). Zanim ruszymy na misję czekamy jeszcze na 4 szczeniaki, które jak się okazało leciały z nami, a teraz razem rozklekotaną toyotą przez noc i bezdroża afrykańskie pomkniemy… Afryka. Nareszcie Afryka. Duszno. Z pierwszym tu wdechem ma się wrażenie, że coś “nie działa”:), więc drugi i trzeci – nerwowy, jednak szybko organizm się przyzwyczaja. Teraz pora tzw. mała deszczowa, więc temperatura naprawdę znośna, mimo, że równik tuż obok. Poza tym, że w przestrzeni duszno, to jeszcze – zielono-czerwono (i jest to absolutnie pierwsze wrażenie). Czerwona ziemia. Tak, dokładnie czerwona i zieleń, tak zielona jak żadna inna dotychczas. Tym zieleńsza, że od czerwieni podłoża się odcina. W drogę więc. Z Yaounde do Bertoua jest jakieś 300 km, z czego tylko pierwsze 100 asfaltu. Dalej już czerwona ubita droga (wcale nie najgorszej jakości, niemniej nie tak dobrej, żeby udało się gumy uniknąć – to chyba tak w ramach kompensaty za brak lotniskowych wrażeń:)) a było nie narzekać!). No więc gumę złapaliśmy. A raczej ona nas. W środku nocy, w buszu niemalże, pod afrykańskim cudnie rozgwieżdżonym niebem. I nie wiem doprawdy jak to się stało; w tymże buszu i nocy tej wyrosło przed nami 3 mężczyzn ochoczo oferujących pomoc. Niezłe, co? Po licznych kombinacjach i dyskusjach udało się w końcu toyotę uruchomić. Wcześniej jeszcze pierwszy afrykański posiłek – kolacja w przydrożnym miasteczku, pieczone mięso (z kury, kozy i ???), “towar” ochoczo zapakowano nam w… papier po cemencie:). Jednak żołądek dzielnie na wysokości zadania stanął. O 2:00 w nocy docieramy szczęśliwie na misję. I… nieprzytomni ze zmęczenia niemalże od razu idziemy spać. Jeszcze tylko rozpakować auto i wypuścić skołowane lekko szczeniaki. Szybki prysznic; dostałam swój zupełnie pokój, z łazienką (ohoho) i moskitierą zawieszoną już nad łóżkiem. Spać. Pierwsza noc pod afrykańskim, innym zupełnie niebem, w zupełni swoim – afrykańskim łóżku i… ku mojemu zdziwieni bez jaszczurek, karaluchów i komarów (chyba póki co…;-) …cdn

Categorised in:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *