dariusz@misja-kamerun.pl
No to zaczynam…
Jak już zdaje się sugerować tytuł, nie będzie to blog monotematyczny ani szczególnie spójny. Na początek pewnie pojawi się coś z nieodległej podróży. Potem, mam nadzieję, wpisy poświęcone różnym dziedzinom, tak różnym, jak moje zainteresowania. Z góry zatem przepraszam za mający nastąpić bałagan i wielkie rzeczy pomieszanie. Z góry również dziękuję za wszelkie komentarze, zwłaszcza te krytyczne. Zapraszam!
środa, 4 marca 2015
Dlaczego tam?
W pierwszym poście wspomniałem o czekającej mnie podróży, wypada więc się przyznać dokąd. Może po prostu na początek wkleję, co juz ktoś na temat tego kraju napisał a w najbliższych dwóch tygodniu skonfrontuję to z osobistymi wrażeniami, którymi w miarę możliwości postaram się tu podzielić.
piątek, 6 marca 2015
W podróży
Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że mimo tytułu „Dlaczego tam?”, nadanemu poprzedniemu postowi, nie daję żadnej odpowiedzi na to pytanie ani nawet wskazówki doń. Zanim wyjaśnię, o co z tym Kamerunem chodzi, mała refleksja o podróżowaniu.
niedziela, 8 marca 2015
CDG
Dlaczego CDG a nie c.d.n.? Ciąg dalszy i tak nastąpi, musi mieć jednak on swój początek. Jest nim w tym przypadku port lotniczy im. Charlesa de Gaulle’a pod Paryżem. Jego kod IATA (Międzynarodowe Stowarzyszenie Transportu Lotniczego ) to właśnie CDG. Chociaż właściwie początek nastąpił parę godzin wcześniej, rano pod Brukselą. Wyruszyliśmy z naszego miejsca zamieszkania zabierając po drodze ojca Mariana, który wspaniałomyślnie zgodził się nas odwieźć. Właściwie to jechać z nami te prawie 300 km i wrócić naszym samochodem. Sam port lotniczy dość ciekawie rozwiązany, przynajmniej kosmiczny nieco terminal 1. Trochę kłopotów było przy nadaniu bagażu, bo akurat gdy przyszła kolej na nas, taśma stanęła i chwilę trwało, zanim obsługa wpadła na pomysł przetransportowania walizek wózkami (a mieliśmy tego dobre 100 kg). Może to próba cierpliwości przed afrykańskimi realiami? W końcu jednak o czasie wylecieliśmy do… Brukseli. Tak, z powrotem. Nie, nie odbiło mi. Po prostu, Brussels Airlines na trasie Paryż-Bruksela-Yaounde ma taryfy prawie o 200 euro tańsze niż bezpośrednio z Brukseli. Pewnie przez kameruńską i francuską konkurencję, latającą bezpośrednio z CDG. Biorą jednak pod uwagę poświęcony czas i koszty dojazdu, następnym razem (a pewnie taki nastąpi J) chyba zapłacimy więcej, za mniej zamieszania. Przede mną teraz loty nr 301 i 302 w moim życiu. Lubię latać J P.S. Miało się tu pojawić zdjęcie, ale zarówno niedostatki kameruńskiego internetu jaki i moje początki w blogowaniu w zamieszczeniu jegoż przeszkodziły L Będę jednakowoż próbować.
Watch movie online Rings (2017)
niedziela, 8 marca 2015
Pustynia
Lot CDG-BRU, jeden z najkrótszych – jeśli nie najkrótszy – w mojej historii podróży lotniczych, odbył się właściwie bez historii. Ot, wzlecieli i wylądowali. O dziwo, większość pasażerów zdecydowania afrykańska: paszporty Kamerunu czy Wybrzeża Kości Słoniowej (urocza dziewczyna w białym berecie – typ łączniczki AK J). Ich obecność dziwi dlatego, że pół godziny wcześniej wylatuje bezpośredni samolot z Paryża do Yaounde i Douali – czyżby te linie nie cieszyły się zaufaniem? Brussels Airlines za to bez zarzutu. Dość wygodne fotele, dobry catering, dotykowy indywidualny ekran z szeroka gamą rozrywek: od śledzenia lotu, przez filmy i muzykę po Euro News i gry. W pewnym momencie Żonka stwierdziła, że ot, samolot, ale czy to dzieje się naprawdę? Naprawdę lecimy do Afryki? No raczej tak, skoro pod nami przesuwa się Sahara i niewidoczne w naturze granice Algierii z Mali, Mali z Nigrem, Nigru z Nigerią i w końcu Kamerun. Odcienie żółci i czerwieni, niby nic i pustka, ale co chwila zmieniająca kolory i kształty. Chyba lubię pustynię i chciałbym kiedyś doświadczyć jej na dłużej. Ma ona w sobie coś z morza, które kocham – ogrom i bezkres, ale wiadomo przecież, że coś jest po drugiej stronie. Dzieląc – łączy, „próbuje w ogniu” srebro ludzkich charakterów i fizycznej wytrzymałości. Oraz – co chyba najważniejsze – zarówno pustynia, jak i morze, skutecznie opróżniają umysł z tego, co zostawiliśmy na brzegu. Troski dnia powszedniego, które z perspektywy pustyni (i morza) wydają się nic nie znaczącymi. W tym oczyszczonym stanie łatwiej o otwarcie na drugiego, który jest obok, oraz na wejrzenie w głąb siebie. Tęsknię za moimi czterdziestoma dniami na pustyni…
Watch movie online Rings (2017)
niedziela, 8 marca 2015
Powitanie z Afryką
Było, jak ostrzegali. Ale najpierw kontrole wszystkiego, co możliwe. Paszport, szczepienia, zdalny pomiar temperatury aby wyłapać podejrzanych o ebolę, karty przyjazdowe (które trzeba podać pogranicznikowi otwarte, bo nie wpadnie na to, że ta złożona biała kartka wetknięta miedzy strony paszportu to właśnie to). Swoją drogą, mógłby pan w mundurze przypuszczać, że to coś dla niego. Ale to tylko nasza percepcja – tutejsi chyba by nigdy na to nie wpadli. To jednak trochę inna inteligencja. Nadal nie uważam, że gorsza od naszej, ale może za krótko tu jestem…
Już po odbiorze bagażu to, o czym nas ostrzegano: próby „pomocy”, fałszywi tragarze, generalnie natręci. Mój flegmatyzm każe brać ich na przeczekanie (bo wolnych wózków nie widać), ale choleryczno-melancholiczną Żonkę zaczyna to wyprowadzać z równowagi. Zgodnie z poradami nie reagujemy lub mówimy do nich wyłącznie po polsku, uruchamiając kopalnię kultowych cytatów z polskich filmów: od „Młody człowieku, rozmowa ze mną nie ma najmniejszego sensu, ponieważ jestem kompletnie głucha” po „Chrząszczyrzewoszyce, powiat Łękołody”. Widzieć ich miny i słuchać gorączkowych dywagacji, kogo tu spotkali i co z nimi zrobić – bezcenne. Ale nie da się inaczej – każdy sygnał z naszej strony wskazujący na rozumienie (a niestety znamy i francuski, i angielski…) byłby zaproszeniem do świadczenia „usług”, za które trzeba by potem było płacić. W końcu sala powoli pustoszeje, upolowujemy wolny wózek i wio. Przy drzwiach ostatnia przeszkoda – celnicy. Niestety, trzy pękate, kraciaste ruskie torby zwracają ich uwagę i każą jedną otworzyć. Wśród ubrań odnajdują paczkę z czymś dziwnym i po próbach oddania na francuski czym jest siemię lniane, okazuje się, że jest to… kawa. Soniu droga, nie rób nam tego więcej! 😉
Komitet powitalny z ojca Darka, Marty, Artioma i trojga innych mieszkańców ośrodka (chwilę mi zajmie poznanie imion i przyporządkowanie ich do twarzy, niech mi na razie wybaczą pozostawienie ich bez opisu) szybko nas przejmuje, pakujemy się do Land Cruisera i w drogę. Krótką dzisiaj, prostu w podstołeczną, afrykańską noc. Już w samym Yaounde, obie strony drogi rozświetlają się i rozbrzmiewają sobotnimi imprezami. Widok i atmosfera jak na promenadzie w lanzaroteńskim Puertondel Carmen – tylko tak jakby bardziej autentycznie i bez komercji. Chyba będzie mi się tutaj podobało 🙂
Watch movie online Rings (2017)
niedziela, 8 marca 2015
Pierwszy dzień w Yaounde
Po przyjeździe do ośrodka (w sumie należałoby pisać „domu”, bo tak go tutaj nazywają i tak nas powitano) obowiązkowe zimne piwo (0,65 l butelka „33”), rozmowy i przygotowane wcześniej przez Martę przepyszne pierogi z mięsem. Nocne rodaków rozmowy i pierwsza noc w Kamerunie. Na szczęście, po deszczu, przyjemnie rześka. Następnego dnia, w niedzielę, śniadanko (pomidory, sałata, czosnek robiący za środek na malarię, jajecznica, kawa) a po nim Msza Św. Jak Pan Bóg przykazał, o 10:00. Czyli jak u nas. Ogromne wrażenie robią wyciszone dzieciaki – od dwu- po trzydziestolatków. Żadnych płaczów, gadania czy zabawy. Msza to Msza, czas szczególny. Ogólnie szacun wielki dla ojca Darka, bo w końcu to jego wieloletnia praca, doświadczenia i świadectwo. Wszystko wydaje się działać samo: starsze dzieci zajmują się młodszymi, młodsze słuchają starszych. A starsze znaczy tu mniej więcej 9-10 latki. Starsze od nich uczestniczą już w pracach wokół „obejścia”, np. przy czyszczeniu pompy do wody. Niedziela mija niedzielnie, dużo rozmów, zabawy z najmłodszymi i… przygotowań do wieczornego wyjścia na imprezę w barze z okazji Dnia Kobiet, na której pewnie zostanie wypróbowana konsola DJ-ska, którą przywieźliśmy. Niestety, nie mieliśmy okazji zobaczyć i usłyszeć jej w akcji, bo Żonkę zmogło jakieś żołądkowe paskudztwo i zostajemy w domu. Próbujemy zasnąć wśród walących grzmotów i łomoczącego o dach z blachy falistej deszczu. Nie pamiętam, czy się udało, w każdym razie rozbawione towarzystwo wróciło z dyskoteki po czwartej nad ranem („Może sen przyjdzie…”). I znów można się było przekonać o posłuchu, który ma ojciec Darek – kilka jego cichych słów wystarcza, aby umilkły śmiechy, nawoływania i śpiewy. Foyer St.Dominique układa się do krótkiego snu, przed rozpoczęciem zwyczajnego dnia pracy i nauki…
Watch movie online Rings (2017)
niedziela, 8 marca 2015
Pierwszy dzień w Yaounde
Po przyjeździe do ośrodka (w sumie należałoby pisać „domu”, bo tak go tutaj nazywają i tak nas powitano) obowiązkowe zimne piwo (0,65 l butelka „33”), rozmowy i przygotowane wcześniej przez Martę przepyszne pierogi z mięsem. Nocne rodaków rozmowy i pierwsza noc w Kamerunie. Na szczęście, po deszczu, przyjemnie rześka. Następnego dnia, w niedzielę, śniadanko (pomidory, sałata, czosnek robiący za środek na malarię, jajecznica, kawa) a po nim Msza Św. Jak Pan Bóg przykazał, o 10:00. Czyli jak u nas. Ogromne wrażenie robią wyciszone dzieciaki – od dwu- po trzydziestolatków. Żadnych płaczów, gadania czy zabawy. Msza to Msza, czas szczególny. Ogólnie szacun wielki dla ojca Darka, bo w końcu to jego wieloletnia praca, doświadczenia i świadectwo. Wszystko wydaje się działać samo: starsze dzieci zajmują się młodszymi, młodsze słuchają starszych. A starsze znaczy tu mniej więcej 9-10 latki. Starsze od nich uczestniczą już w pracach wokół „obejścia”, np. przy czyszczeniu pompy do wody. Niedziela mija niedzielnie, dużo rozmów, zabawy z najmłodszymi i… przygotowań do wieczornego wyjścia na imprezę w barze z okazji Dnia Kobiet, na której pewnie zostanie wypróbowana konsola DJ-ska, którą przywieźliśmy. Niestety, nie mieliśmy okazji zobaczyć i usłyszeć jej w akcji, bo Żonkę zmogło jakieś żołądkowe paskudztwo i zostajemy w domu. Próbujemy zasnąć wśród walących grzmotów i łomoczącego o dach z blachy falistej deszczu. Nie pamiętam, czy się udało, w każdym razie rozbawione towarzystwo wróciło z dyskoteki po czwartej nad ranem („Może sen przyjdzie…”). I znów można się było przekonać o posłuchu, który ma ojciec Darek – kilka jego cichych słów wystarcza, aby umilkły śmiechy, nawoływania i śpiewy. Foyer St.Dominique układa się do krótkiego snu, przed rozpoczęciem zwyczajnego dnia pracy i nauki…
Watch movie online Rings (2017)
poniedziałek, 9 marca 2015
Zimny wychów w afrykańskim słońcu
poniedziałek, 9 marca 2015
Poniedziałek we Foyer St. Dominique
Trzy uderzenia dzwonu… Wiemy, że codziennie o 6 rano (w niedziele o 10) jest Msza Św. Dlatego naiwnie myślimy, że owe trzy uderzenia to 5:15 i zostały trzy kwadranse do „Pan z Wami”. Okazuje się jednak, że to chyba zwołanie wiernych tuż przed Eucharystia, bo zasadą jest pięciominutowe wyciszenie przed nabożeństwami. Oprócz codziennej Mszy jest to też codzienny różaniec o 17:30, odmawiany tak niezmiennie od 2009 roku. W Wielkim Poście na kolanach, na betonowej posadzce… Głupio nam czasami z naszą europejskością i przyzwyczajeniami do wygody (oraz minimalizmu w modlitwie). Po Mszy śniadanie (to samo, co wczoraj, ale nie można narzekać, bo pomidory są niezrównane; podane z sałatą, czosnkiem, przyprawione pieprzem i limonką – pycha!) i wyjście dzieciaków do szkoły i przedszkola. Zostają tylko najstarsze chłopaki, pracujące przy budowie, oraz ich rówieśniczki – w kuchni. Nawiasem mówiąc, kuchnia to tutaj nadal domena wyłącznie żeńska i pojawienie się tam faceta wywołuje co najmniej uśmieszki zdziwienia. Do około 10 jest cicho i dość sennie, za to wychodzi słońce – dzisiaj raczej przypiecze. Dopiero przed jedenastą wychodzą dziewczyny, odespawszy wczorajszą balangę, i zaczynają się krzątać po kuchni. Kuchnie stanowi pomieszczenie z półkami i małą kuchenka gazową; właściwy „piec” to trzy kamienie na zewnątrz, gdzie warzy się konkretna strawa (wczoraj był to rodzaj rosołu czy raczej wywaru warzywnego na bydlęcym kopycie). Tuż obok dzieciaki opalają z sierści „dwuudziec” (bo jak nazwać tylną część ciała zwierzaka?) z jakiejś małej antylopy. A to dopiero stolica, środek cywilizacji. Ważne, że smakuje (chociaż ostre dosyć), z kluchą z manioku, popite zimnym „33” (to tutejsze piwo – nazwa odnosi się do równoleżników, między którymi rozciąga się kontynent afrykański).
Dziś dużą część dnia pochłaniają przygotowania do jutrzejszej wizyty w ambasadzie. W której i w jakim celu – o tym napiszę dopiero, jak uda się wszystko załatwić Jeśli przeczytasz to przed 9:00 dnia 10 marca 2015 – „westchnij” w tej intencji (westchnienie w sensie napisów na nagrobkach) lub zaciśnij kciuki. Dzień już się nachylił, nawet zniknął za horyzontem (słońce zachodzi tu bardzo szybko). Już dawno rozpłynęły się kolacyjne zapachy (fasola czerwona z czymś ostrym i gotowanymi bananami), w każdych zaroślach rozbrzmiewa ogłuszający świergot (? Nie wiem jak inaczej to określić) świerszczy, cykad czy czego tam jeszcze, wrażeń wzrokowych brak (po zachodzie słońca, z braku sztucznego światła robi się naprawdę ciemno). Pora na spoczynek. To był dobry dzień.
Watch movie online Rings (2017)
środa, 11 marca 2015
Zrozumieć czarnego
Obrazek 1
Jak do nich mówić? Zwyczajnie, jak do Europejczyków, ryzykując niezrozumienie z powodu używanych zbyt wymyślnych słówek i konstrukcji? Czy prosto i poooowooooliii, prawie jak do małych dzieci – ryzykując przy tym zdziwienie, dlaczego ten biały traktuje nas jak głupków? Wpadamy tu w pułapkę naszych europejskich konstrukcji myślowych i uczuciowych, bo pewnie tak byśmy zareagowali, gdyby ktoś próbował nam coś wytłumaczyć za pomocą plansz z kreskówek. Trzeba jednak pamiętać o innej inteligencji Kameruńczyków. Innej, ale czy gorszej? W końcu im najwyraźniej ona wystarcza i są w stanie z nią funkcjonować.
Obrazek 2
Les blancs, les blancs! W Afryce subsaharyjskiej nie da się wtopić w tłum będąc białym. Biały – to inny, którego przynajmniej się zauważa, czasem zaczepi, nigdy nie zignoruje. Biały ma wszystko a na pewno o wiele więcej niż miejscowi. Dlaczego więc czymś nagannym miałaby być próba oskubania go z małej części jego bogactwa? Przecież go stać.
Obrazek 3
Zblazowana obojętność lotniskowych urzędników i mundurowych. Serdeczne, ale powściągliwe powitanie przez młodzież. Z początku nieufne, lecz później nie dające się przegonić dzieciaki. Umiarkowanie inteligentny wzrok i reakcje w sklepach i punktach usługowych. Podskórna trauma z przeszłości, rzutująca na podejście wobec obcych (=białych). Obojętność granicząca z pogardą i agresją, albo spuszczona głowa i przemykanie się chyłkiem. Natręci oferujący praktycznie wszystko lub po prostu sępiący cokolwiek -. Bo w końcu białego stać.
Tytuł postu jest z premedytacją na wyrost. Nie mam nadziei ani ambicji wyrobienia sobie odpowiedzi na tę kwestię podczas krótkiego, dwutygodniowego pobytu. Może zresztą nawet wieloletnie obcowanie z tymi ludźmi nie pozwoli nam ich zrozumieć. Ale czy my, ludzie Zachodu, białego świata, naprawdę musimy wszystko zrozumieć, opisać, poszufladkować? Jest to chyba jedna z naszych cech, kto wie, czy nie charakterystyczna. Na pewno pozwoliła nam przez wieki dojść do takiego poziomu rozwoju technicznego i cywilizacyjnego, jakim się dzisiaj cieszymy. Może jednak nie warto było aż tak bardzo tracić po drodze tego drugiego, mniej namacalnego wymiaru, który możemy obserwować wśród innych – na przykład w Afryce. Podróże jednak nadal kształcą…
Na koniec sprostowanie: codzienny różaniec odmawiany jest w prowadzonych przez o. Darka ośrodkach od 1996 roku. Ograbiłem ich wcześniej z 13 lat doświadczeń. Wybaczcie!
Watch movie online Rings (2017)
piątek, 13 marca 2015
Targ
Dzisiaj będzie bez zdjęć. Trochę szkoda, bo afrykański targ wart jest udokumentowania wizualnego. Niestety, jak ostatni łoś (przy okazji serdecznie pozdrawiam naszego drogiego Łośka, któremu również bliska jest czarna Afryka J) zapomniałem karty do aparatu. Doświadczenie tutejszego targu to kalejdoskop doznań, wzrokowych, słuchowych, zapachowych i dotykowych. Przesuwających się jak w kalejdoskopie, chłoniętych wszystkimi zmysłami. Spróbujcie sami tego doświadczyć ,chociaż zdaję sobie sprawę, że mój opis tego nie odda:
Wszystko. Absolutnie. Na straganach, matach, głowach, na ulicy. W sklepach. W koszach, workach i garnkach. Tkaniny, ptactwo, ryby, maniok, ryż i przyprawy. Klatki dla papug, kłęby kabli i zasilaczy, jaja i banany. Niby wszystko razem, ale dostępne według ustalonego porządku (20 metrów węglarzy, 20 „owocników”, 20 rzeźników itd.) W radiu afrykańskie rytmy na zmianę z sacro-camo (tutejsze sacro-polo). Chłopaki na motorach w puchowych kurtkach i wełnianych czapkach, mimo że jest ponad 30 stopni. Długie kwadranse powolnej jazdy przez tłum i czekania przy zatorach. Sprzedawcy z towarem na głowach: ubrania, woda w foliowych woreczkach, rajstopy naciągnięte na sterczące do góry nogi od manekina, półbuty i mięso. Śmieci w kupkach, przygotowane do wywozu (?) i wrzucane wprost do rzeczki czy rynsztoka. Tkaniny we wszystkich wzorach i kolorach. Warsztaty krawieckie z samymi facetami, którzy zrobią na zamówienie cokolwiek wybierzemy z kolorowych katalogów. Aplikacje krawieckie wydające się być gotowymi, tylko do doszycia do sukni czy koszuli – jednak oni to robią sami! Chłopcy z wózkami i taczkami czekający na możliwość zarobku przy transporcie zakupów.
W tym wszystkim my, za szczęście z Marianne. Jej zdolności targowania się są nieocenione J „Dlaczego mnie krzywdzisz, hę? Z taką ceną? Odbiło ci kompletnie!?? Mnie musi jeszcze starczyć na piwo a ono kosztuje 800 franków!* Ady, weź już przestuń! 35 tysięcy i pozostajemy przyjaciółmi, zgoda?” Gdybyśmy byli tu sami, to przede wszystkim nie odgonilibyśmy się od natrętów a gdy już byśmy się na coś zdecydowali, to cena żądana od nas byłaby wielokrotnością „krajowej”.
To wszystko jednak jeszcze nie było „tym” targiem, na który wybieramy się w sobotę. Z Marianne oczywiście. Zamierzam kupić tutejszą maczetę do drobnych prac w naszym tervurskim ogródku J
*nie chodzi oczywiście o franka szwajcarskiego J Ten tutejszy to frank używany przez 6 krajów CEMAC (Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Środkowej), do której poza Kamerunem należą też jego sąsiedzi: Czad, Republika Środkowoafrykańska, Kongo, Gabon i Gwinea Równikowa. Czyli takie prawie „afro”, o sztywnym kursie wobec euro (656 XAF = 1 EUR).
Watch movie online Rings (2017)
piątek, 13 marca 2015
Sfera duchowa
Piątek jest we Foyer St. Dominique dniem ciszy. Przed przyjazdem tutaj nie wierzyłem, że takie coś jest możliwe w domu pełnym dzieciaków w różnym wieku. A jednak: cisza rano i przy wyjściu do szkoły. Rozmowy tylko szeptem. Trochę więcej wybacza się najmłodszym ale i oni są upominani przez starszych. W takiej atmosferze pomyślałem o napisaniu paru słów o, nazwijmy to, tutejszej sferze ducha. Chociaż w afrykańskiej rzeczywistości jest to chyba określenie nie mające zastosowania – wszak wszystko tu jest mniej lub bardziej sferą duchową i nie da się wykreślić precyzyjnej granicy między sacrum a profanum. Wszystkie sfery życia są jakąś duchowością (chrześcijańską, muzułmańską czy animistyczną) przesiąknięte i nikomu nie przyszłoby do głowy zastanawiać się nad obecnością krzyża w biurze czy głośnym słuchaniem tutejszego Radia Maryja.
Nie ma jeszcze piątej rano, gdy przez ciemności nocy dociera do naszego pokoju melodyjne wezwanie muezzina na przedporanną modlitwę w niedalekim meczecie. Myślałem, że to dlatego, iż dzisiaj piątek – muzułmańska niedziela. Jednak podobno jest tak codziennie, tylko nie zawsze wiatr głos ten donosi. Pół godziny później dociera przez wzgórza dźwięk dzwonów z oddalonego dobry kilometr-dwa kościoła. Cały Kamerun, skupiający w swej stolicy różne wiary swoich obywateli. W czymś w rodzaju biura usług informatycznych (przepisywanie dokumentów, wydruki i skanowanie) słychać dźwięki wymienionej wyżej, chrześcijańskiej rozgłośni. Na ekranie wygaszacz o treści Ja, Pan, aniołom swoim każę Cię nosić czy cos w tym stylu (nie notowałem, zdjęć tez nie wypadało robić). Mijane po drodze taksówki dumnie noszą wypisane na zderzakach nazwy typu Chwała Pana, Panie strzeż mnie czy Królowa Niebios. Po drodze widać wiele bilboardów i ogłoszeń różnych kongregacji protestanckich o apokaliptycznych nazwach typuKościół Ostatniej Trąby. Między nimi katolickie kapliczki i sale różnych stowarzyszeń. Nie brak też kościoła prawosławnego (Patriarchat Aleksandrii i Całej Afryki) oraz katolickiego – wschodniego. W samym centrum uwagę zwraca nowoczesny, acz bez wydziwiań, gmach katolickiej katedry z interesującym przedstawieniem Maryi i Jezusa nad głównym ołtarzem. W bocznej kaplicy niespodzianka – obraz Jezusa Miłosiernego, jakże nam, Polakom, bliski. Z drugiego kąta świątyni dobiega wspólna modlitwa grupy ludzi – a jest 10 rano, w środę. Przy wyjściu z katedry zaczepiają nas uliczni sprzedawcy wydawnictw, różańców czy figurek.
Dzień później, przy okazji wizyty na targu i załatwianiu interesów z krawcami, inne obrazki. To już dzielnica muzułmańska, zatem wszyscy mężczyźni w długich, luźnych szatach. Widać też kobiety w chustach, ale zwraca uwagę, że nie wszystkie się tak noszą, w odróżnieniu np. od Brukseli. Tutejszy islam ma dość łagodne oblicze, chociaż podobno i w Kamerunie (na jego dalekiej północy) Boko Haram zdobywa zwolenników. W porze południowej modlitwy faceci rozkładają po prostu na chodniku swoje maty i zwracają się na wschód – tam, gdzie Mekka. We wspomnianym warsztacie krawieckim widoczne duże napisy Boży ołówek nie ma gumki.
Między tym wszystkim dziesiątki reklam usług wróżek, czarowników czy uzdrowicieli „naturalnych”. Nawet w rozmowach osób wykształconych, w rodzinach od pokoleń chrześcijańskich, temat czarów, duchów i złych uroków nadal jest obecny. Ale czy we wczesnośredniowiecznej Polsce, w czasach Bolesława Krzywoustego, było inaczej? Tyle bowiem mniej więcej lat, ile minęło od Chrztu Polski do rozbicia dzielnicowego, ma kameruńskie chrześcijaństwo. Pierwsi misjonarze dotarli tu dopiero w czasach niemieckich, pod koniec XIX wieku. Stąd nie dziwią groby przy domach – w końcu zmarłych przodków nie wypada wywozić na odległe cmentarze. Zresztą takowych i tak tutaj nie ma.
Jako że dzisiaj piątek, po południu zamiast różańca jest wspólna droga krzyżowa. Wielki Post ze wszystkimi swoimi atrybutami, odkrywanymi na nowo w egzotycznej otoczce.
Watch movie online Rings (2017)
sobota, 14 marca 2015
Targ – ponownie
Tym razem wybieramy się na targ, gdzie zazwyczaj Marianne robi zakupy na potrzeby ośrodka. Na targu trzeba stwarzać wrażenie wiedzących, czego się chce i pewnych siebie. Inaczej obejdzie Cię chmara natrętów wciskających co tylko się da. Pozytywnym zaskoczeniem były zaczepki typu „Ej, panie biały, jak się masz?”, „Pije Twoje zdrowie!” (nad kuflem palmowego wina – kupiliśmy trzy litry, wypróbujemy wieczorem) czy „Dzień dobry! Skąd jesteście?” Na szczęście idziemy z Marianne, która zdaje się tu znać każdy kąt i każdego sprzedawcę. Kupujemy co trzeba (kapustę, cytryny, wędzone ryby, ogromne, żywe ślimaki, palmowe wino, worek ryżu i sałatę (oprócz królików zjadają ją gołębie – no i my na śniadania). Dla siebie zaś oryginalne pamiątki: afrykańską maczetę i kij do motyki J Byliśmy jeszcze później na innym targu, wyrobów rękodzielniczych, ale to już inny temat i pewnie jeszcze tam wrócimy.
Nie zapomniałem karty do aparatu, więc kilka zdjęć jest. Ale i tak najlepsze są własne wrażenia i odczucia, zatem – tak jak poprzednio – kalejdoskopowy rollercoaster:
Tłum z pozoru chaotyczny ale jednak zorganizowany. Sprzedawcy towarów, przekąsek i tragarze z taczkami. Towary na ulicy, straganach, taczkach i głowach. Stosy cebuli, manioku, papryki, przypraw, wędzonych ryb i suszonych krewetek. Na taczkach biustonosze, naczynia i świńskie łby. Misternie ułożone stożki pomarańczy, arbuzów i orzeszków. Sklepiki w stylu kolonialki, z towarami przemysłowo pakowanymi i importowanymi. Drogerie z kosmetykami w cenach europejskich. Wino palmowe własnej roboty w butelkach po wodzie mineralnej. Żywe ślimaki wielkości dłoni w misce która robi też za wieko kasy pancernej (=banknoty nią przyciśnięte, leżące na piasku). Stragany z połciami mięsa i stosika gdzie opala się kury. Smród opalanych pypci i roczny szkrab bez żenady siusiający na deski stoiska. Stragany z przyprawami, warzywami, maniokiem i owocami. Kamienne tacki do ucierania manioku i tłuczki do ubijania czegokolwiek… Przy tym wszystkim zaś łapiemy się na tym, że przecież jeszcze niedawno prawie takie same obrazki można było zaobserwować chociażby wokół Hali Mirowskiej w centrum Warszawy…
Na koniec zaś wizyta w klimatyzowanym markecie z importowanymi towarami, w cenach nieosiągalnych dla większości miejscowych. Na półkach, między Smirnoffem i Johnny Walkerem butelki swojskiejWyborowej i Sobieskiego. Tutaj, w środku Afryki. Chyba nie jest stąd aż tak daleko do naszego świata…
Watch movie online Rings (2017)
niedziela, 15 marca 2015
Co nas gryzie
Zdziwi się ten, kto na niniejszy post zajrzał w nadziei poczytania egzystencjalnych dywagacji o chorobach duszy. Również i takowe towarzyszą zapewne podróżującym do Afryki. Jednak bardziej namacalną i dokuczliwą obecnością daje o sobie znać miejscowa fauna. Zdolniejsi i bardziej spostrzegawczy ode mnie napisali już, że najczęściej źle lokalizujemy tutejsze źródła zagrożenia w tej materii. Słysząc Afryka, widzimy niebezpieczeństwo ze strony lwów, hipopotamów, jadowitych i dusicielskich węży lub przynajmniej włochatych pająków. Tymczasem realne niebezpieczeństwo jest mikrorozmiarów – za to w makroilościach. Komary, których brzęczenie brzmi jak „Mmmmmmmmmalariaaaaaaa”. Muszki i inne latające stwory, zostawiające swędzące rany w miejscach ugryzień. Pełzające mrówki, chrząszcze i karaluchy. Wije w tropikalnych rozmiarach (kojarzycie nasze, europejskie stonogi? To sobie je wyobraźcie jednolicie czarne, powiększone kilkunastokrotnie. Nie ma w tym przesady, bo zaobserwowane osobniki miały zdrowo ponad 15 cm). Na szczęście, oprócz nieprzyjemności, ich ugryzienia czy ukąszenia zazwyczaj nie niosą ze sobą poważniejszych następstw. O wiele niebezpieczniejsze są stworzenia których nie widać, mogące doprowadzić do poważnych konsekwencji. Jednakże nie odczuwamy na razie (i niech tak zostanie) ich działania. Poza tym powstało już o nich wiele tekstów, napisanych zarówno przez specjalistów jaki i bardziej doświadczonych ode mnie podróżników.
Na szczęście nasz dotychczasowy pobyt w afrykańskiej stolicy przyniósł też przyjemniejsze obserwacje. Gekony wyłażące po zmroku i uganiające się po ścianach za owadami. Ich więksi szarzy pobratymcy, przemykający po murach. Kolorowe jaszczurki z pomarańczowymi głowami i ogonami, wykonujące ruchy przypominające pompki. Świergot setek ptaków i drzewach i zaroślach. Nocne koncerty cykad i świerszczy. Z bardziej zwyczajnego, domowego inwentarza mamy tu w ośrodku psa, trzy młode kotki, kury (wraz z kogutami), pawia, króliki i z dwie setki gołębi. Tylko te ostatnie i ten pierwszy w charakterze pets. Tak, nie pomyliłem się: również pewnie tutejsze koty, po urośnięciu, skończą w garnku. Raczej nie tutaj, w ośrodku, ale pewnie u sąsiadów. Taki już los afrykańskich zwierząt, które dla tubylców są przede wszystkim pożywieniem lub siłą pociągową. Ale o kulinariach będzie innym razem. Do fauny jako takiej też wrócimy, po powrocie z safari.
Watch movie online Rings (2017)
Watch movie online Rings (2017)
niedziela, 15 marca 2015
Jadło i napitek
Minął właśnie tydzień naszego pobytu w Afryce. Można się więc chyba spróbować opisać nasze dotychczasowe doświadczenia kulinarne, tym bardziej, że obejmują one zarówno kuchnię ośrodka jak i uliczne stragany, bary oraz kawiarnię we francuskim stylu.
Tuż po naszym przyjeździe w zeszłą sobotę wieczorem, zostaliśmy ugoszczeni przepysznymi pierogami z mięsem, przygotowanymi przez Martę. Nie jest to jednak zwyczajne tutejsze jadło, w przeciwieństwie do napitku, który mu towarzyszył. Piwa pije się tu dużo, zwłaszcza do kolacji (ale iw barach na mieście, w ciągu dnia). Butelki mają pojemność 0,65 l, zatem pragnienie na pewno się ugasi. Smak całkiem, całkiem. Królują tutejsze gatunki (33, Mützig czy Castel) ale bardzo popularny jest też Guiness, warzony na miejscu (w dwóch odmianach: znany z Europy goryczkowy stout i łagodniejszy od niego smooth). Oprócz piwa można kupić wodę mineralną, colę i różne gazowane lemoniady; soki owocowe(importowane – np. z Bangladeszu) dostępne tylko w sklepach.
Śniadania w ośrodku nie różnią się wiele od siebie, ale jeszcze mi się nie znudziły J Jajecznica z pomidorami i cebulą (lub jaja sadzone/gotowane),sałatka z pomidorów, sałaty (czasami z cebulą i awokado), do tego pieczywo (rodzaj dmuchanej bagietki). Dość zdrowo, tym bardziej że musi w zasadzie wystarczyć do kolacji. Obiadu czy lunchu jako takiego się nie je: parę owoców, garść orzeszków czy jakieś przekąski na mieście. Należy dodać, że ww. śniadanie jedzą tylko biali (o. Darek, jego goście i wolontariusze). Dzieci dostają po pół bagietki z margaryną, niektóre nawet tego nie jedzą tylko zabierają ze sobą do szkoły. Takie mają przyzwyczajenia: w Afryce, przynajmniej tej czarnej, jada się raz dziennie, wieczorem.
Uliczni sprzedawcy na mieście oferują przeważnie małe (takie na raz) szaszłyczki z mięsa przetykanego cebulą, papryką i wątróbką. Kosztują równowartość 15 eurocentów; 3-4 wystarczą aby zaspokoić głód. Są już jakoś doprawione, ale co odważniejsi mogą je jeszcze posypać diabelnie ostrą, zmieloną papryką. Poza nimi można nabyć obrane pomarańcze, ananasy i melony. W barach jest trochę większy wybór: kawałki kurczaka (wybrane przez klienta), upieczone na ruszcie i podane z cebulą. Do tego smażone plantany (nie-słodkie banany, robiące za ziemniaki) i oczywiście piwo. W jednym z barów, na ladzie stały gary z dwoma daniami dnia do wyboru: ryba w jakimś sosie i szczur. Nie odważyłem się zajrzeć pod pokrywkę… W sumie szkoda, bo dlaczego by nie spróbować? Tym bardziej, że wczoraj na kolację była pieczona żmija – bardzo dobre mięso, naprawdę!
Wypada wspomnieć jeszcze o przepysznych rybach (głównie morskich), które są tutaj tańsze od mięsa (kilogram mrożonych, na targu, kosztuje ok. 2-3 euro), podawanych z rusztu lub w ostrych sosach. Krewetkach serwowanych zazwyczaj w jakiejś zieleninie. Ciastkach typu małych pączków, w cenie 4 centów za sztukę. „Flakach z grilla”, czyli pokrojonych na kawałki, wołowych żołądkach, podawanych w barach obok szaszłyczków. Wielkich ślimakach ale i… kiszonej tutaj, na miejscu, kapuście czy ogórkach J Własnej roboty, kwaskowym winie palmowym (30 centów za litr). Byliśmy też na prawdziwej Illy z ekspresu we francuskiej café-boulangerie. Tu już ceny były zaporowe dla miejscowych, na poziomie europejskim: kawa za 3 euro, śniadanie z sokiem i croissantem za 9. Za to w przyjemnie klimatyzowanym wnętrzu, z afrykańskim wystrojem. To w końcu też część tutejszej kulinarnej rzeczywistości.
Watch movie online Rings (2017)
piątek, 20 marca 2015
Podróżowanie
Do Kamerunu zazwyczaj się przylatuje. Mało kto decyduje się na kilkutygodniową podróż statkiem, które zresztą nie mają stałych rozkładów. Można też wjechać tu lądem, ale trzeba najpierw i tak dotrzeć do któregoś z krajów sąsiednich. My nie byliśmy oryginalni.
Port lotniczy Yaounde-Nsimalen (kod IATA: NSI) nie oszołamia rozmachem. Nie jest to zresztą główne lotnisko kraju – te znajduje się w Douali, stolicy gospodarczej Kamerunu. Krajowe linie lotnicze, Camair-Co, dysponują tylko trzema samolotami. Sprawia to, że odwołania i opóźnienia nie są rzadkością. Dlatego też nie decydujemy się na przelot do leżącej na północy Garoua. Również ceny połączeń wewnętrznych są prawie połową tego, ile się płaci lecąc z Europy…
Po Yaounde poruszamy się głównie Toyotą Land Cruiser, flagowym pojazdem Foyer St. Dominique. Achille, mąż Marianne, sobie tylko znanymi skrótami dowozi nas do centrum. W stolicy (jak zresztą w innych miastach Kamerunu) transport publiczny jako taki nie istnieje. Widać co prawda tu i ówdzie niebieskie autobusy miejskie i rdzewiejące tablice przystankowe, ale mało kto zna ich trasy i rozkład jazdy. Za transport zbiorowy robią za to pomalowane na żółto taksówki. Zabierają do 4 pasażerów na tylnym i 2 na przednim siedzeniu. Zgadza się, pojemność „nominalna” wynosi 4 + kierowca, ale kto by się tym przejmował. Widzieliśmy też 3 gości extra w bagażniku… „Nagrodą” jest cena takiej „taxi commun” – 200 FCFA, czyli ok. 30 eurocentów od osoby. Każdy w swoim kierunku, ale to kierowca decyduje, z kim mu będzie po drodze. Jeśli chce się jechać jak panisko i mieć cały samochód do dyspozycji trzeba wyłożyć 10 razy tyle. To jednak wciąż tylko 3 euro. Do tego wszechobecne moto-taxi, zabierające też ile wlezie (2-3 osoby).
Przejazdy międzymiastowe są domeną przewoźników autobusowych i mikrobusowych, o szumnych nazwach typu Global Express czy Lux Voyages. Dodać należy, że pojazdów tych żadna kontrola techniczna w Europie nie dopuściłaby do przewozu pracowników PGR-u na pole, nie mówiąc o ruchu po drogach publicznych. Podróżowanie nimi to okazja do przeżycia czegoś autentycznego i lokalnego, za grosze (kilkaset kilometrów za 4-5 euro), za to w niewyobrażalnej duchocie i niewygodzie. Zapytajcie Marty i Artioma J My nie decydujemy się na ten środek transportu: mamy alternatywę a i czasu na zwiedzanie mało.
Kameruńskie koleje (Camrail) prowadzą pociągi pasażerskie (osobowe, przyspieszone, inter-city i nocne-sypialne) na trzech trasach: Yaounde-Douala, Yaounde-Ngouandere i Douala-Kumba. Jak na Afrykę standard bardziej niż przyzwoity; powiedziałbym, że PKP++. Doświadczenie nasze opiera się jednak wyłącznie na podróży nocnym pociągiem z Yaounde do Ngaoundere, więc o nim słów kilka.
Wagony czyste, sprawiające wrażenie bycia w dobrym stanie technicznym. Trochę węższe niż u nas, bo rozstaw torów w Kamerunie jest metrowy (1000 mm; najpowszechniejszy, amerykańsko-europejski standard to 1435 mm). Niektóre odcinki pamietające Wilusia (cesarza Wilhelma II i czasy niemieckiego panowania): na dworcu w Ngaouandere widziałem szyny z napisem Krupp 1914. Wagony są klimatyzowane, regulacja w każdym przedziale. Wagon sypialny 1 klasy (miejsce na (teoretycznie) 14-godzinną podróż kosztuje ok. 42 euro) to 2-osobowe przedziały z umywalką. Świeża pościel, drzwi zamykane od środka, muzyczka i zapowiedzi przez radiowęzeł. Po ruszeniu ze stacji kontrola biletów, wizyta ochroniarzy w błękitnych koszulach i kontrola dokumentów przez mundurowego, z dumą prezentującego naszywki „Specjalna Policja Kolejowa”. Później, elegancko ubrane hostessy zbierają zamówienia na kolację. Menu niedzielne oferuje 2 sałatki do wyboru, bierzemy zatem obie: marchewkową z rodzynkami i meksykańską. Z trzech dań głównych wybieramy pieczonego kurczaka i wędzoną rybę w zielsku, oba z gotowanymi plantanami. Na danie z nerek się jednak nie zdecydowałem… Kolacja taka, przyniesiona do przedziału, z dużą butelką coli (1,5 l) i deserem (też 2 do wyboru) kosztuje nas ok. 12 euro na dwie osoby.
Toalety, po całym dniu postoju składu na torach odstawczych, nieco „jadą”. Ale na nas, wychowanych na wiecznie niedziałających i bezwodnych kiblach w EN57* czy wagonach od Cegielskiego, nie robi to zbytniego wrażenia. Tu przynajmniej leci woda, dostajemy też do przedziału rolkę papieru toaletowego i małe mydełko, zatem nie zarośniemy brudem i chaszczami. Tory raczej nie są idealnie proste i równe, wagony też połączone po towarowemu, więc trochę trzęsie, rzuca i trzeszczy. Jednak pociąg zdaje się miejscami pędzić nawet jakieś 70-80 km/h, zatem nie jest źle. Z łóżek też nie spadamy, urywany bo urywany, ale sen nadchodzi. Po kolacji jeszcze pan z ochrony pokazuje jak się zamyka drzwi. Kultura…
Tak jak od paru dni, budzimy się przed 6. Na korytarzu słychać poranną modlitwę muzułmańskich współpasażerów. Parę słów o nich. Zwracają uwagę już na dworcu w Yaounde – jest 18:30, pora wieczornej modlitwy. Na równo rozłożonych i zorientowanych na Mekkę dywanikach, mężczyźni w długich za kolana koszulach i luźnych spodniach rytmicznie składają pokłony. Skupienie na twarzach, gapić się nie wypada. Naszymi sąsiadami jest małżeństwo. Ona ubrana zgodnie z muzułmańskimi kanonami – długa suknia i chusta na głowie, jednak wszystko to w jaskrawych, afrykańskich kolorach. Ot, tutejszy islam. Wszyscy są powściągliwi, nie zatrzymują na nas świdrujących spojrzeń, uprzejmie odpowiadają na pozdrowienia. Na pewno należą do elity finansowej: inaczej nie stać byłoby ich na podróż w cenie prawie miesięcznych zarobków np. pracownika hotelu czy nauczyciela… Na ciemnych palcach ładnie odznacza się złota biżuteria. Mimo to, na mijanych stacjach kupują przez okno od tłoczących się na peronie handlarzy kiście bananów i torby suszonych ryb. Widocznie taniej niż u nich, na północy.** Każdy postój na stacji, już za dnia, to wydarzenie dla miejscowych: w końcu kursują tu tylko 2 pociągi na dobę, po jednym w każdą stronę. Kobiety oferują noszone na głowach banany, ryby, miód i orzeszki. Dzieciaki domagają się pustych, plastikowych butelek. O recyklingu nikt tu nie słyszał, za to „re-use” działa pełną parą. Butelki po wodzie, coli czy napojach będą miały drugi i kolejne żywoty, wypełnione miodem, fasolą, orzeszkami, napojami niewiadomego pochodzenia czy nawet benzyną i ropą, oferowanymi na targach.
Rosnąca ilość pól uprawnych, domostwa i cywilizacyjna infrastruktura (np. linia przesyłowa wysokiego napięcia), zwiastują zbliżanie się do dużego miasta. Powoli wtaczamy się do Ngaoundere, celu tego etapu naszej podróży. Pociąg zwalnia, widać towarowy terminal zapełniony kontenerami. Stacja tutejsza jest punktem przeładunkowym w kierunku Czadu, który to kraj kolei nie posiada w ogóle. Przywiezione pociągami towary pojadą potem ciężarówkami, nowa, asfaltową drogą w stronę granicy. Pomyśleć, że być może niektóre z tych kontenerów (np. firm Maersk czy CGM) mogliśmy kiedyś widzieć na ogromnych, transoceanicznych statkach mijanych w porcie w Felixtowe…
Nawet nie z peronu, ale wprost z torów, biegnący za pociągiem tragarze w pomarańczowych kamizelkach oferują swoje usługi. Przygotowujemy się do wyjścia z oswojonej „bany” i wkroczenia w nieznane…
* elektryczny zespół trakcyjny, popularny „żółtek”
** barwny i wciągający opis tego zjawiska, w wydaniu zachodnioafrykańskim, polecam w rozdziale „Madame Diouf wraca do domu” w znakomitym ”Hebanie” Ryszarda Kapuścińskiego
niedziela, 22 marca 2015
Powroty
wtorek, 24 marca 2015
Cierpliwości afrykański test ostatni
wtorek, 24 marca 2015
Bienvenue au Nord, czyli Jeszcze dalej niż Ngaoundere
środa, 25 marca 2015
„Nikt mi nie powie, że to normalne aby maszyna latała”
Watch movie online Rings (2017)