dariusz@misja-kamerun.pl
Afryka. Afryka? Afryka…
Tak wiele wyobrażeń, myśli, marzeń, stereotypów. “Europejskie”pojęcie o Afryce mocno nimi nacechowane; chyba nie sposób, nie doświadczywszy “Czarnego Lądu” na własnej skórze nie poddać się któremuś z mitów myślenia o tej części świata (jak zresztą w obliczu wszystkiego, co obce i nieznane, a co – zaspokajając zwyczajną ludzką potrzebę bezpieczeństwa – upraszczając próbujemy oswoić).
I tak myśląc “Afryka” ulegamy najczęściej – jakże sugestywnej wizji krainy niebezpiecznej, tajemniczej i egzotycznej przestrzeni pełnej dzikich zwierząt, tropikalnych chorób i zupełnie obcej, niezmiernie bogatej kultury. Na drugim biegunie tkwi z kolei wizja skrajnie ubogiego, zapomnianego przez wszystkich Trzeciego Świata, w zastraszającym tempie dziesiątkowanego przez głód, choroby i wewnętrzne konflikty. Mamy też obrazy pośrednie, stanowiące dowolną kompilację obydwu wizji. I z takim właśnie – wyobrażeniem “pośrednim” z końcem czerwca tego roku leciałam do Afryki.
Spędziłam dwa miesiące w Kamerunie, w Bertoua, mieście–stolicy południowo-wschodniej części kraju.
Kamerun jest republiką demokratyczną położoną w Afryce środkowej, na przestrzeni ostatnich lat szczęśliwie nie szarganą większymi konfliktami i wojnami. Co w znaczący sposób niestety nie wpływa na jakość życia większości jego mieszkańców (niemal 17 milionowej społeczności).
Ta większość to ludzie zamieszkujący wsie, wioski i przedmieścia miast, to ludzie żyjący w ubóstwie. Ludzie, dla których pojęcie czasu nie istnieje. Nie raz miałam wrażenie, że czas zatrzymał się tutaj tysiące lat temu a jedyne “zdobycze cywilizacyjne” jakie w ten świat dotarły to plastikowe miednice, gumowe klapki i kolorowe koszulki, z rzadka telewizor, tak paradoksalnie kontrastujący z wnętrzem glinianej, często osłoniętej liśćmi palmowymi lepianki.
Takich niespodzianek, paradoksów i zagadek pełna jest Afryka.
Przed lepianką gromada bosych dzieci radośnie uganiająca się za drewnianym klockiem – jedyną zabawką jaką najprawdopodobniej przyjdzie im zobaczyć. No i kolory! Soczysta zieleń wszystkiego co wokół: głównie baobaby, papaje, bananowce i błękit nieba, od którego tak wyraziście odcina się czerwień ziemi. Bo ziemia w Afryce jest czerwona. Czerwona i płodna. Tym mocniej ma się wrażenie, że ludzie tam dopiero co z niej wyrośli; brunatni i jak ona płodni.
Przeciętna afrykańska kobieta jest matką około dziesięciorga dzieci, pierwsze rodząc w wieku czternastu – piętnastu lat. Afryka to dzieci. Dzieci są tu wszędzie; przed chatami, na bazarze, na ulicy. Niestety tylko ok 20 procent z nich ma możliwość uczęszczania do szkoły. Szkoła bowiem kosztuje. Tak więc pozostałe 80 procent “wychowuje” ulica.
Dziećmi właśnie, dziećmi których mamy “nie dają sobie rady”, lub które mam nie mają zajmuje się w Bertoua ojciec Dariusz Godawa, dominikanin. O. Darek jest proboszczem jednej z tamtejszych parafii i założycielem “Foyer st Dominique” – sierocińca. Sam zapewnia dzieciom przysłowiowy “wikt i opierunek”, posyła je do szkoły, leczy w razie potrzeby.
Przez te dwa miesiące opiekowałam się najmłodszymi pociechami ojca Darka.
Uczyłam je czytać, pisać, dużo rysowaliśmy. Dla większości dzieci rysowanie właśnie stanowiło największą przyjemność, to była czynność niemalże magiczna (niektóre z nich po raz pierwszy trzymały w ręku kredkę!).
Parafia o. Darka, kościół w Bertoua, to kościół zwyczajnych ludzi. Tym, czego najsilniej tam potrzeba (poza rzecz jasna materialnym wsparciem) jest takie właśnie – zwyczajne rozumienie. Rozumienie i modlitwa. Głębokie rozumienie drugiego człowieka z całym bogactwem odmienności jaką ze sobą niesie. Bo Afryka to bogactwo odmienności, egzotyka przeplatająca się z nędzą, przestrzeń niespodzianek, zagadek i paradoksów, ale też – a może przede wszystkim -zwyczajność.
Zwyczajność rzecz jasna odmienna, “nie nasza”. Zwyczajność, w którą wpisane są bardzo konkretne ludzkie historie. To świat, który nie chce być oceniany, mierzony. Ten świat chce zrozumienia, miłości i otwartości.